piątek, 1 czerwca 2018

Jak być wolontariuszem w... cz. 3 Kolonie

Stali czytelnicy bloga wiedzą, że co roku biorę udział w wyjazdach kolonijnych. Opiszę więc tę formę wolontariatu dla tych, dla których rok akademicki/szkolny jest zbyt intensywny, by udzielać się gdzieś wolontaryjnie, a bardzo by chcieli. 

Wolontariat na kolonii jest o tyle trudniejszy, że do jego wykonywania potrzebujemy "uprawnień", tj. kursu wychowawcy wypoczynku lub studiów pedagogicznych. Ewentualnie możemy też pełnić rolę pielęgniarki/lekarza/muzycznego, ale oczywiście do tego również potrzebne są stosowne dokumenty. Po drugie - musimy lubić pracę z dziećmi. Kolonie zazwyczaj trwają ok. 2 tygodni, a pod opieką mamy gromadkę dzieci, nad którą sprawujemy opiekę 24/7. Nie możemy też być karani (nie chodzi tu o mandat za szybką jazdę, ale np. pedofilię itd.) oraz mieć dobry stan zdrowia.


Do obowiązków wychowawcy należy sprawowanie opieki nad powierzonymi dziećmi, zastąpienie im prawnych opiekunów na te dwa tygodnie, wzięcie na siebie odpowiedzialności za to, że pozwalacie mu zjeść loda z niepewnego źródła... To ważne zwłaszcza dla początkujących wychowawców. Przyznam szczerze, że na moim pierwszym wyjeździe nie byłam w pełni świadoma ciążącej nade mną odpowiedzialności. To nic, że studiowałam kierunek nauczycielski, że skończyłam kurs na wychowawcę wypoczynku, że pracowałam gdzieś tam z dziećmi - życie zweryfikowało teorię. No to postraszyłam 😛. Kolonie to jednak głównie same przyjemności:
- darmowe zwiedzanie ciekawych miejsc (często grupy mają korzystniejsze oferty zwiedzania niż klienci indywidualni);
- stanie się "guru" dla dziewięciolatków wpatrzonych w swoją panią/pana 😁;
- możliwość ponownego wcielenia się w dziecko - podczas różnych kolonijnych zabaw czy wydarzeń można się powygłupiać, poprzebierać, potańczyć, a czasem nawet zbudować tym swój autorytet;
- sprawdzenie siebie w różnych, niecodziennych dotąd, sytuacjach;
- opalenie się 😊;
- aktywne spędzenie wolnego czasu;
- darmowy nocleg i jedzenie przez dwa tygodnie (argument dla studentów 😜);
- poznanie nowych ludzi, z którymi można mieć kontakt przez kolejne lata.

To tylko kilka wymyślonych "na szybko" argumentów. Teraz jak wygląda taka kolonia? Pomimo, że jestem kolonijnym weteranem, to jednak moje wyjazdy były głównie z Caritas Diecezji Kieleckiej, więc opiszę, jak to u nas wygląda. Opiekę nad dziećmi przejmujemy już w autokarze, pomimo że nawet nie wiemy jak te 90 mordek ma na imię. Pilnujemy tych z chorobą lokomocyjną (znaczy się zapewniamy zapas woreczków, mokrych chusteczek i miętowych cukierków), sprawdzamy jakie ilości chipsów, czekolady i coli spożyli pozostali (żeby nie dołączyli do tych pierwszych), pocieszamy pierwszych płaczków i próbujemy wymyślać zabawy czy śpiewy dla całego autokaru (nie wiem jakim cudem, ale zawsze zapominamy o bajkach do oglądania na telewizorze). W międzyczasie często dostajemy nazwiska swoich podopiecznych i ewentualne pokoje dla nich, więc w międzyczasie szukamy ich wzrokiem i staramy się dowiedzieć, czy Asia musi być z Kasią w pokoju, a może jednak nie pałają do siebie sympatią. Po dojeździe na miejsce (to nie tak szybko, postoje i te sprawy) zazwyczaj trafiamy na posiłek. Zregenerowane krasnoludki mają już wtedy siłę, by taszczyć swoje walizy wielokrotnie większe od nich samych. W nowych pokojach po kilka razy zmieni się skład, aż wszyscy dojdą do consensusu. Wieczorem zazwyczaj zbiera się cała kolonia, kierownik zapoznaje z regulaminami, z wychowawcami, pielęgniarką, muzycznym, księdzem i innymi, którzy dotarli.

Dzień kolonijny zaczyna się koło 7:00 rano pobudką, czasem rozgrzewką, po niej jest śniadanie (często w formie szwedzkiego bufetu), porządki w pokojach, jakieś wyjście, powrót na obiad, cisza poobiednia, później np. zajęcia z wychowawcą (realizacja programu profilaktycznego), msza święta, kolacja, pogodny wieczór, kąpiel i cisza nocna. To taki ramowy plan każdego dnia kolonijnego, który oczywiście można modyfikować. Temu służą (najczęściej) wieczorne spotkania kadry. Ustalamy, co robimy kolejnego dnia, kto jest za co odpowiedzialny (np. doświadczeni wychowawcy za chrzest kolonijny, ktoś inny za śluby, dzień sportu itd.) i dzielimy się trudnościami czy radościami mijającego dnia. Wiadomo, że podczas całodniowej wycieczki w góry czy podczas "leniwej"niedzieli te plany będą diametralnie się różnić, ale zawsze mamy jakąś bazę. W kolonijny plan wpisują się, wspomniane już,: chrzest kolonijny, śluby karaoke, spartakiada, mam talent, wieczór kabaretowy, karaoke, pokaz mody, randka w ciemno, dyskoteka... Wiele zależy od kreatywności wychowawców, zaufania i doświadczenia kierownika oraz chęci do zabawy uczestników. Nie będę wszystkiego opisywać, to trzeba przeżyć 😂

Na kolonii najgorszy jest przyjazd (płaczą najmłodsi) i wyjazd (już płaczą wszyscy). I powrót autokarem, zwłaszcza gdy chłopcy zaczynają ściągać buciki... Co roku powtarzam, że już więcej nie pojadę, ale kolonia to uzależnienie. Gdy odpoczniesz po jednej, czekasz cały rok na kolejną... W tym roku, jak Bóg da, pojadę na dwie kolonie, więc blog znowu ożyje (taaaa, zawsze tak obiecuję). Jakbyście mieli jakieś pytania - piszcie. Mam nadzieję, że mój czasem prześmiewczy ton Was nie odstraszył (a jeśli tak, to poczytajcie wpisy w poprzednich lat o kolonii) i do zobaczenia na kolonii!

wtorek, 27 marca 2018

Jak być wolontariuszem w... cz. 2 Praca z osobami niepełnosprawnymi

 Jak wiecie, w swojej "karierze" mam różne doświadczenia w pracy z osobami niepełnosprawnymi. Chciałabym się podzielić kilkoma miejscami, w których możecie pomóc, a z którymi ja też miałam kontakt. Mam nadzieję, że zmieszczę się w jednym poście :) Uprzedzam, że to moje autorskie spojrzenie na placówki, w których ja byłam, w innych miastach może to wyglądać inaczej.

Ośrodek Wczesnej Interwencji
To miejsce, do którego niekoniecznie trafiają dzieci z niepełnosprawnościami, ale z różnymi opóźnieniami/zaburzeniami w rozwoju, np. mniej sprawne motorycznie, z problemami koncentracji, zaburzeniami w mówieniu itd. Z tego co się orientuję, to u nas trafiają tam raczej dzieci przed wiekiem szkolnym (do ok. 7 lat), ale nie jestem tego pewna. Pomagałam tam podczas zajęć ze stałą grupą dzieciaków z problemami komunikacyjnymi: przygotowanie zabaw, nauka gestów języka migowego, pomoc w przeprowadzeniu zajęć itd. Ogólnie nic skomplikowanego, a mogłam obserwować, jak zachowują się dzieci na różnych stadiach rozwoju czy z różnymi deficytami/zaburzeniami i jakie efekty przynosi odpowiednio prowadzona terapia.

Ośrodki Rewalidacyjno-Edukacyjno-Wychowawcze
Trafiają tu dzieci z różnymi niepełnosprawnościami intelektualnymi, ale głównie sprzężonymi z innymi, np. z ruchowymi. Uczniowie poprzez zajęcia tu realizują obowiązek szkolny. Wolontariusz może więc pomagać w przeprowadzeniu takich zajęć (np. podczas pracy metodą Knilla każdy uczestnik powinien wykonywać zasłyszane polecenia tj. kołyszemy się, klepiemy po brzuszku itd., a nie każdy jest w stanie to wykonać, wolontariusz może w tym pomagać), pomagać przy karmieniu czy robić dekoracje sali których uczniowie nie są w stanie wykonać. Wszystko zależy od specyfiki danego miejsca.

Mieszkania Treningowe
To miejsca, w których dorośli niepełnosprawni intelektualni uczą się funkcjonować w społeczeństwie: robią zakupy, obierają warzywa na obiad, przygotowują go, prowadzą mieszkanie itd. Wolontariusz może pomagać w tych codziennych czynnościach: pokazać, jak trzymać nóż, w jaki sposób zamiatamy podłogę, jak roimy zakupy, korzystamy z bankomatu, kupujemy bilet w kinie itd.

Wyjazdy
Mogą to być rekolekcje, turnusy rehabilitacyjne, wycieczki, wyjazdy, kolonie itd., gdzie pełnimy rolę wychowawcy/opiekuna/pomocnika codziennych czynności. Może pamiętacie mój wyjazd do Niepokalanowa? Pomagałam wtedy niepełnosprawnej dziewczynie w codziennych kwestiach: jedzenie, toaleta, wyjście na zakupy itd. Wcześniej byłam na wyjeździe, gdzie opiekunowie dzieci mieli szkolenie, a ja z koleżanką prowadziłam zajęcia dla dzieci z różnymi zaburzeniami (FAS, autyzm, Zespół Downa, ADHD itd.). Są też kolonie, gdzie sprawuje się całodobową opiekę. Do takiej formy pracy potrzeba jednak specjalnych kursów (w  moim przypadku był to kurs wychowawcy wypoczynku, animatora zabaw, a z pewnością przydało się szkolenie z opieki nad osobą niepełnosprawną fizycznie, do dzieci dodatkowo studia nauczycielskie itd.), które jednak są chętnie organizowane przez instytucję przyjmującą wolontariusza.

To nie wszystkie formy pracy z osobami niepełnosprawnymi, ale akurat z tymi miałam kontakt (oczywiście to też nie wszystko, pominęłam chociażby moich kochanych Głuchych, DPS-y, szpitale itd.). Starałam się "w pigułce" zachęcić kogoś o podjęcia wyzwania z dziećmi/dorosłymi z niepełnosprawnościami, czy to intelektualnymi, czy fizycznymi, czy innymi. Powiem szczerze, że jak się raz zacznie, to później trudno zrezygnować. W razie pytań - czkam na Was.

środa, 21 marca 2018

Jak być wolontariuszem w... cz. 1. W świetlicy

 W ramach "wiosennego przebudzenia" stwierdziłam, że opiszę sposób pomagania w różnych miejscach, oczywiście opierając się na własnym doświadczeniu. Dziś zacznę od miejsca mojej pracy, czyli świetlicy. Uprzedzam, że  to wszystko jest opisane z mojego punktu widzenia, nie wiem, jak to wygląda w innych placówkach. Zapraszam do czytania!

Na początek wyjaśnię, co ja właściwie robię w pracy, bo niektórzy twierdzą, że nic 😃. Wychowawca ma pod opieką dzieci w różnym wieku, szeroko nazywanym szkolnym. A więc od przedszkolaka do licealisty. Pomagam w lekcjach (musiałam odkopać swoją wiedzę z geometrii, przyrody czy fizyki), organizuję zabawy, prace plastyczne itd., ale też wypełniam masę dokumentów (różne projekty, rozliczenia, dokumentacja wydarzeń itp.) oraz "wychowuję". Uczę, że aby dostać jabłko, należy powiedzieć magiczne słowo i o dziwo nie jest to "abrakadabra", uświadamiam, że po skorzystaniu z toalety należy spuścić wodę i umyć ręce, rozwiązuję spory, pocieszam... Praca w świetlicy to nie tylko praca z dziećmi, ale też ich opiekunami/rodzicami, czasem nawet znacznie cięższa niż z młodzieżą. Do naszej placówki trafiają osoby z różnymi problemami, a do każdego trzeba podejść indywidualnie. Świetlicę trzeba też posprzątać, zaplanować kolejne dni pracy, zorganizować jakieś wyjścia itd. Często jest tak, że zaczynam robić jakąś pracę ręczną i kończę ją dwa tygodnie później, bo w międzyczasie zajmuję się tak wieloma sprawami, że nie mam czasu na tak mało istotne sprawy.

Przechodząc do sedna: co może robić wolontariusz w świetlicy?

1. Pomagać w lekcjach. Czasem lekcji jest tak dużo, a dzieci chcących je odrobić - jeszcze więcej, a w dodatku są też takie osoby, które samodzielnie nie potrafią zrobić żadnego zadni - bez pomocy wolontariusza się wtedy nie obejdzie (a bywały dni, gdy z czwórką dzieci równocześnie odrabiałam rożne przedmioty, gdzie wtedy byli wolontariusze???). No i nie oszukujmy się, nie każdy wszystko pamięta (dziś np. miałam straszny problem z zamianą kg na dag i g 😝). 

2. Grać z dziećmi w gry. Dzieci uwielbiają, gdy ktoś dorosły z nimi spędza czas na graniu. Niestety, odkąd jestem wychowawcą, coraz częściej łapię się na tym, że nie mam czasu zagrać, bo albo czekają zaległe dokumenty, albo tłumaczę komuś lekcje, albo kończę zaczęte prace plastyczne, albo... Taki wolontariusz jest idealną osobą do zagrania z dziećmi w czasie, gdy ja mam inne obowiązki.

3. Pomagać podczas wyjść. My często angażujemy do tego rodziców, ale mamy też sprawdzonych wolontariuszy. Najważniejszym zadaniem wtedy jest nikogo nie zgubić 😁, a czasem jest to dosyć trudne. Po wyjściu z basenu wolontariusze pomagają suszyć włosy, w czasie pobytu obserwują, czy dzieci nie łamią regulaminu zabawy w wodzie, w muzeum sprawdzają, czy nikt nie dotyka eksponatów itd.

5. Prowadzić zajęcia. Czy to taneczne, językowe, akrobatyczne - wszystko zależy od umiejętności i chęci. Ważne, by nie były one wymuszone, a podopieczni uczestniczyli w nich chętnie (więc sorry, ale wykład o fizyce kwantowej dla dziesięciolatków odpada 😜.

6. Wspierać pracę wychowawców. Czy to przez "naprawienie" Excela, czy przez zrobienie herbaty, czy przez pomoc w dekoracji sali. My ostatnio staramy się  przygotować do Wielkanocy przez robienie jajek, ozdób itd. Nasza nowa wolontariuszka robi kwiaty z bibuły do bukietu, a jedna z mam przychodzi zawijać kule do jajka z cullingu. Bo współpraca jest najważniejsza 😉. Czasem wystarczy, że wolontariusz tylko siedzi w jednym rogu sali i widzi coś, czego wychowawca mógłby nie dostrzec z innego kąta. Wolontariusz może pomagać przy pracach plastycznych, szczególnie tym słabszym manualnie dzieciom. Wtedy to wychowawca pokazuje, jak dany element wykonać i pomaga jednej grupie, a wolontariusz drugiej.

Na ten moment tyle przychodzi mi do głowy. Oczywiście nie są to wszystkie możliwości, wiele zależy od profilu placówki, jej założeń itd. Ważne jest, byśmy pomagali, a nie wyręczali (czy to w lekcjach czy w innych kwestiach).  Istotne jest też to, byśmy nie robili więcej, niż nam wolno (chociażby prawnie), a więc np. nie zostawali sam na sam z dziećmi wtedy, gdy nie mamy stosownych uprawnień. Jako przykład może tu być wychowawca, który idzie do sklepu kupić sobie drugie śniadanie, a my zostajemy z 8 dzieci i gramy z nimi  w grę - nie ma takiej opcji! To on ponosi odpowiedzialność za ich życie i zdrowie, nie my. Nie wiem, czy to jasno wytłumaczyłam i czy mam rację, ale wiem, że ja nie zostawiam nigdy wolontariusza sam na sam z dziećmi (gdy wychodzę na korytarz porozmawiać z rodzicem, to mam tak uchylone drzwi, żeby mieć wszystko "na oku").

Na dziś tyle, następny wpis będzie o pracy z niepełnosprawnymi. Zapraszam!

wtorek, 20 marca 2018

Wiosenne przebudzenie bloga?

O mamuniu, nie pisałam od listopada... Informuję, że żyję i wszystko w porządku :) Nie jestem w stanie streścić tych ostatnich miesięcy, ale opowiem chociaż to, co się działo ostatnio i spróbuję wytłumaczyć, czemu mnie tu tak mało. 

Wciąż pracuję w świetlicy środowiskowej, więc po powrocie do domu to jedyne o czym marzę to ciepła herbata i miękka poduszka 😆. Jestem już na drugim semestrze oligofrenopedagogiki, a więc wiele czasu poświęcam na zjazdy, naukę, praktyki i wolontariat z osobami niepełnosprawnymi. Ponadto staram się też chociaż raz w tygodniu pomagać w biurze Diecezjalnego Centrum Wolontariatu w Kielcach czy w działaniach CARITAS. A tu jeszcze chłopak, przyjaciele, kurs przedmałżeński, człowiek nie ma czasu odpocząć, a gdzie znaleźć go na pisanie bloga? W dodatku mój laptop leży zepsuty, bo ciężko pisać posty na klawiaturze ekranowej. Wystarczy takie usprawiedliwienie? W dodatku zastanawiam się nad utworzeniem nowego bloga, ale ciężko znaleźć tematykę, która będzie inspirowała mnie do codziennego pisania (tak, tak, chodzi o te miliony odsłon), o której treść nikt nie będzie miał do mnie pretensji (czemu mnie pominęłaś w poście, ja to widziałem inaczej, tym postem naruszasz przepisy o danych osobowych itd.) oraz o rzecz, która mnie nie znudzi szybko (marzył mi się blog nauczycielski, ale ciężko go pisać nie pracując w szkole). Może jakieś propozycje?

Dziś chciałam Wam opowiedzieć o wolontariacie z punktu widzenia "biorcy". Dotąd to ja pomagałam komuś, a w mojej pracy spotykam się z odwrotną sytuacją. Do świetlicy przychodzą wolontariusze odrobić lekcje, upiec ciasto, uszyć coś z dzieciakami czy po prostu udzielić słów otuchy załamanym wychowawcom 😂. Mamy dietetyka, który raz w miesiącu zdradza dzieciom, jak zrobić smaczne i zdrowe przekąski, dziewczynę, która swoimi wypiekami doprowadza do łez moją wagę łazienkową, chłopaka, który zna magiczne skróty do naprawy "zepsutego" komputera. Jak widać, można pomagać w różnoraki sposób. Od około tygodnia przychodzi do nas dziewczyna, która do tej pory nie miała styczności z dziećmi, a radzi sobie wyśmienicie. I dzięki niej mamy pełno bibułkowych kwiatów czekających na pierwsze oznaki wiosny🌷🌹🌸🌺🌻🌼🍀. Przychodzi na chwilę, a zostaje na cały dzień i nawet nie zauważa, kiedy ten czas zleciał. Przypomina mi się wtedy, jak ja nie musiałam śpieszyć się do pracy, na autobus, tylko mogłam czasem nawet tylko posiedzieć, a nie pomóc, ale nic mnie nie ograniczało. Tęsknię za tymi chwilami, gdy nie robiłam wszystkiego w biegu, gdy miałam czas przeczytać książkę, popisać na blogu, ba! przejrzeć durne strony na Internecie. Nawet moje obecne wolontariaty odbywają się z zegarkiem w ręku i szybkim przeliczeniem: ile potrzebuję czasu, by zdążyć do pracy? Brakuje mi tej spontaniczności, beztroski, wszystko teraz muszę zaplanować. To się chyba nazywa dorosłość?

Jak już wspomniałam, w pracy czerpię z pomocy wolontariuszy. Czasem tylko dzięki nim mam czas "skoczyć" do toalety czy dokończyć zaczętą tydzień wcześniej pracę ręczną. Ale staram się uczyć też moich podopiecznych "czym jest wolontariat". Zawsze angażujemy ich w zbiórki żywności. Dla tych młodszych jest to bardziej zabawa niż świadoma pomoc, jednak skoro dopytują, kiedy kolejna taka akcja to wiem, że "młoda skorupka nasiąknęła". Dzięki swojej pracy dowiedziałam się też, że objęcie takiego wydarzenia logistycznie jest bardzo skomplikowane - dzieci nie znają pojęcia odpowiedzialności i fakt, że zapisali się na daną godzinę nie jest dla nich wiążący. W tej kwestii wciąż przede mnie wiele wychowawczych rozmów, ale już jest coraz lepiej.

Wczoraj naszą placówkę odwiedzili licealiści  - laureaci jednego z konkursów, którzy opowiadali dzieciakom czym jest praca organiczna. Patrząc z boku odkryłam, jakie inteligentne bestie mam pod swymi skrzydłami, teraz moja w tym rola, by frunęły odpowiednim torem, a nie zbłądziły z niego. Takie zwyczajne spotkania często pozwalają człowiekowi spojrzeć na coś inaczej.

O mamuniu, rozpisałam się tymi różnorakimi przemyśleniami. Chciałam jeszcze dodać, że w tym roku również pomagałam przy kursie na wychowawcę wypoczynku dzieci i młodzieży (no jak mogłoby mnie tam zabraknąć?). Zastanawiam się, ilu z nich wyjedzie na kolonie z CARITAS, a dla ilu będzie to kolejny świstek do CV. Dla mnie to na kolonii rozwinęła się największa przygoda zwana wolontariatem i szkoda, by Oni tego nie doświadczyli.

Jutro kolejny, męczący dzień. Najpierw wyjście z niepełnosprawnymi, potem praca i nocne pisanie prac zaliczeniowych, ale mam nadzieję, że pierwszy wiosenny dzień da mi motywację i siłę do działania.
Pozdrawiam,
Wasza zabiegana wolontariuszka :)

czwartek, 9 listopada 2017

Gra Miejska

Wiecie, że pracę można pogodzić, a nawet połączyć z wolontariatem w Caritas Diecezji Kieleckiej? Bywa ciężko, ale się da! Przeczytajcie, w czym ostatnio uczestniczyłam.

Zaraz po szkoleniu w Kaczynie, ruszyły przygotowania do rajdu dla wolontariuszy i gry miejskiej. Bardziej skupię się nad tym drugim motywem ze względu na ilość czasu jej poświęconej. Różni wolontariusze, na czele z naszym koordynatorem, przemierzali zaułki Kielc, w deszczu i słońcu, rano i wieczorem, by znaleźć ciekawe zagadki dla uczestników Gry Miejskiej. Czasem było naprawdę ciężko (np. gdy miałam zepsute okulary i nie widziałam zbyt wiele, a tu jeszcze trzeba było odczytywać napisy z pomników), ale dało się odczuć, że było warto (czasem nawet kosztem poświęcenia spotkań z chłopakiem 😝).

Ale jak pogodziłam pracę z grą? Zabrałam na nią moich podopiecznych ze świetlicy! I chodź dotarliśmy spóźnieni, było ciężko "utrzymać język za zębami" przy rozwiązywaniu zagadek na punktach, to widać, ile przyniosło to wszystkim radości. Po półtoragodzinnym bieganiu po mieście (najgorsze, że niezaplanowanym i chaotycznym, oj, odczułam to), moja drużyna zajęła ostatnie miejsce, ale nie widziałam smutku z tego powodu. Każdy zdobył jakiś upominek, zjadł pyszną pizzę, spotkał innych w podobnym wieku i to chyba było najważniejsze.

Nie będę się rozpisywać, czas mnie goni.
Chcę tylko dodać, że już można zgłaszać wolontariuszy w konkursie laurwolontariatu.pl. Pamiętacie, jakie to były dla mnie emocje? Pozwólcie, by inni też mogli ich doznać :)

wtorek, 17 października 2017

Kaczyn, X 2017 r.

Tak jak obiecałam, relacja z ostatniego szkolenia w Kaczynie. Cały projekt nosi nazwę "Aktywne postawy młodzieży - podnoszenie kompetencji, przedsiębiorczości i odpowiedzialności w wymiarze środowiska, a jest realizowany przez Caritas Diecezji Kieleckiej, a  współfinansowany ze środków Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej.

Szkolenie było krótkie, ale intensywne. Na początek zebraliśmy się przed siedzibą Caritas, by stamtąd wyruszyć do pobliskiego Kaczyna. Po zakwaterowaniu, herbatce i słodkim poczęstunku na przełamanie lodów, zaczęliśmy szkolenie od... poznania się! Każdy do kilku zdań o sobie dodawał gest, który został następnie wykorzystany w zabawie w "zwierzątka". Kolejnym sposobem na poznanie innych uczestników była zabawa "ludź do ludzia" oraz wzajemne tworzenie identyfikatorów. Nie zabrakło też wspólnego regulaminu, podziału obowiązków i wyjaśnienia, skąd i dlaczego się tu znaleźliśmy, co zakłada projekt itd. Po jeszcze kilku innych zabawach (które okazało się, że miały wartość dydaktyczną, a nie rozrywkową) przeszliśmy do kolejnego punktu, czyli motywacji, rysowaliśmy swojego "wewnętrznego krytyka" i uczyliśmy się, jak zamienić go w coś pozytywnego. Dostaliśmy też kartki, na których wypisywaliśmy swoje pozytywne cechy w różnych dziedzinach. O dziwo, okazało się to bardzo trudne - powiedzieć coś o sobie dobrego.

Po obiedzie zawitał do nas gość - dziennikarz Radia Em, Piotr Wójcik, który pokazał nam, jak dobrze napisać tekst prasowy, skąd czerpać informacje i jak nie dać się zmanipulować mediom. Po krótkim oddechu i uzupełnieniu zapasów kawy - pora na coś stricte praktycznego, czyli zajęcia artystyczne. Pod okiem naszej niezawodnej Pauliny, przygotowywaliśmy pacynki na palce, które następnie miały utworzyć scenkę "I Ty możesz zostać wolontariuszem". Może nie wszyscy zrozumieli temat, ale na pewno się zaangażowali tak, że w ciągu dwóch godzin powstały maksymalnie dwie pacynki (ale za to jakie piękne).
 Po kolacjo-grilu - kolejny moduł, tym razem w formie gry. Wcieliliśmy się w robotników produkujących trampki, którzy przez inflację więcej wydają na materiały niż za nie zyskują, pracują bez ustanku, a nie mają za co zapłacić rachunków itd. Po emocjach związanych z symulacją,  mieliśmy chwilę na toaletę wieczorną, a po niej chętni mogli wziąć udział w wieczorze gier towarzyskich. Poszliśmy spać przyzwoicie, po północy 😋

Po niedzielnym śniadaniu i Eucharystii przygotowywaliśmy grę miejską, a następnie prezentowaliśmy owoce swojej pracy. Zeszło nam aż do obiadu, po którym podsumowaliśmy szkolenie. W ramach szkolenia otrzymaliśmy mnóstwo przydatnych gadżetów: zeszyty (przydały się głównie na zajęciach z dziennikarstwa), długopisy i samoprzylepne karteczki (pomocne podczas zajęć integracyjnych), a nawet pendrive'y. Jak widać, czasem warto poświęcić weekend, by nie tylko się rozwinąć, ale i coś otrzymać (a ponadto ja miałam możliwość spędzenia trochę więcej czasu z moim chłopakiem i starszymi podopiecznymi świetlicy, w której pracuję). Zapraszam do obejrzenia kilku zdjęć wykonanych przez naszego koordynatora.
Tworzymy pacynki z filcu...

A teraz szalone miny!

Zrobiłam żabę na wózku inwalidzkim, a za nią Wolontariusz z anielskimi skrzydłami

Wyszedł nam bajkowy zwierzyniec, ale przecież każdy może być wolontariuszem

Wszystko zjemy!

wtorek, 10 października 2017

Jak przyjemność zamienić w... sposób na życie

Do dzisiejszego postu zainspirowała mnie Młoda Matka. Ja jednak nie chcę się żegnać, ale witać po krótkiej, choć intensywnej przerwie. Co ja robiłam od kolonii? Spotykałam się z moim ukochanym, nadrabiałam domowe obowiązki, szukałam pracy i o tym właśnie będzie ten post. 

Z pracą, jak może wiecie, jest ciężko, zwłaszcza jak w swoim CV ma się tylko studia, kilka wolontariatów, kursów i wiele chęci, ale brak kilkunastu lat doświadczenia. Pracy "na poważnie" szukałam od marca - codziennie wysyłałam po kilka CV. Telefon oddzwonił parę razy, nawet gdzieś tam byłam na rozmowie, ale zawsze kończyło się to na niczym. Po powrocie z kolonii byłam przerażona tym, że za kilka dni wrzesień, a ja jestem bezrobotna (i to nawet oficjalnie :P), żadna ze szkół nie chciała tak wspaniałej polonistki jak ja 😃. Tylko mój chłopak wierzył, że może jeszcze gdzieś się załapię, sama sobie też to wmawiałam, a pozostali członkowie rodziny już mieli wizję wiecznego utrzymywania mnie. No cóż, narzekałam tak na jednej z  wizyt w siedzibie Caritas i okazało się, że będzie się zwalniało miejsce w jednej ze świetlic środowiskowych. Jakimś dziwnym trafem 😂 miałam przy sobie CV, złożyłam je i udało się!
We wrześniu kilka razy byłam na świetlicy, zobaczyć jak to funkcjonuje, zapoznać z dziećmi, a od hmm... wczoraj (jeśli zdążę dodać ten post wtedy, kiedy zaczęłam pisać) pracuję tam oficjalnie. Praca na świetlicy od szkoły różni się tym, że tu nie jestem specem od jednego przedmiotu, a od ... wszystkich i nigdy nie można się do tego przygotować, tak jak może nauczyciel do lekcji. I często trzeba być baaaaaardzo kreatywnym.
Zaczęłam też studia podyplomowe na kierunku oligofrenopedagogika. "Dokształcam się" do niego również poprzez wolontariat. Jak widać, czasem warto ofiarować trochę swojego wolnego czasu, aby kiedyś więcej zyskać. O swojej pracy opowiem Wam kiedyś więcej. A teraz szykuję się do kolejnego szkolenia w Kaczynie, dobrej nocy :)