piątek, 7 października 2016

Wrześniowe spotkania i szkolenia

Ostatni post był o koloniach (mam nadzieję, że ten fragment nie zaginął Wam pośród zdjęć). Wróciłam z nich 14 sierpnia (no, prawie 15). Co zrobiłam zaraz po powrocie? Poszłam do Caritas :P Było przecież wiele pracy związanej z rozpakowywaniem kolonii, itp. Ale nie o tym ma być dzisiejszy post :)
Pod koniec sierpnia (chyba 26) wolontariusze zebrali się, by jak co roku przygotować wyprawki dla podopiecznych Caritas. Wczoraj czytałam artykuł, w którym autorka nawiązywała do takich akcji i komentarzy ludzi na nie. Według nich, skoro jest program 500+, to nie powinno  być zbiórek żywności, przyborów czy innych takich. To kompletna bzdura, to jedynie pomoc, nie jest możliwe, by w pół roku poprawić jakość życia milionów. Ale nie o polityce mowa, chciałam tylko nawiązać do tego z pewnych względów. Dzięki darmowym podręcznikom, dodatkowym pieniądzom, wpłynęło trzykrotnie mniej podań o pomoc w formie wyprawki. Bardzo to cieszy.
Pakowanie wyprawek wyglądało podobnie jak w ubiegłym roku: niektórzy chodzą z plecakami, pozostali pakują do nich wyznaczone przedmioty. Tornistry były dostosowane do różnych przedziałów wiekowych, tak jak ich zawartość. Wiadomo, że gimnazjalista potrzebuje cyrkla, a przedszkolakowi z pewnością będzie on niepotrzebny itd.

Wrzesień był dla mnie intensywny ze względu na praktyki, które odbywałam, więc nie mogłam odwiedzać Caritas. Nie opuściłam jednak żadnych weekendowych szkoleń. Najpierw, 10-11 września odbyło się spotkanie kadry kolonijnej Wakacyjnej Akcji Caritas. Pojechałam tam już w piątek wieczorem, by wraz z Damianem, Moniką i Martą przygotować kolejne dni. Myśleliśmy intensywnie do późnych (a może wczesnych) godzin, z nieodłącznym atrybutem spotkań w Kaczynie - frytkami o północy :) W sobotni poranek tuż po 9 zaczęli zjawiać się goście. My wyspani, po śniadanku, niecierpliwie czekaliśmy, by po tak długim czasie spotkać całą kadrę. Niektóre turnusy reprezentowane były przez pełne składy, inne były uszczuplone, ale ważne, że nas aż tyle dotarło. Przy kawie i ciastkach wspominaliśmy, co się wydarzyło podczas kolonii. Pomagały w tym prezentacje multimedialne, filmiki, opowieści... Mogliśmy też dzielić się swoimi problemami, radościami. Każdy wolontariusz otrzymał również podziękowanie za swoją pracę i uścisk dłoni ks. Banasika - to bardzo cenne :) Kilka minut po dwunastej uczestniczyliśmy w Eucharystii sprawowanej w intencji wychowawców, dzieci, kapłanów... Po niej obiadek i chwila oddechu. Nasz kochany kierownik w tym czasie zabrał swoją kadrę na pyszne lody. Chyba około 15:00 rozpoczęła się gra "Walka Mamutów". Uczestnicy zostali podzieleni na obozy, które mogły porozumiewać się miedzy sobą wyłącznie pięcioma słowami, np: "paya", "miti", "ha", "uga", "grrr" (każdy obóz miał swój język). Najpierw mieli zbudować bazę, zwaną macierzą, w której mieli pilnować totemu swojej drużyny. Ich zadaniem było zdobywanie "sysuni", czyli drewnianych klocków, coś w rodzaju pieniądza. Walczyć mogli specjalnymi balonami napełnionymi wodą (okazało się, że już to było dla niektórych trudne do realizacji). Gra miała wiele zasad, których pilnował przypisany do każdej grupy Cieć Maniek (a to byłam ja), nie zabrakło też sanitariusza Maczugi, który rozdawał żyłki - życia. "Nie ma żyłka, nie ma życia uga buga". Może wydawać się to wszystko skomplikowane, ale zabawy był ogrom. A najwięcej, gdy po skończonej grze to na mnie wylądowały niewykorzystane balony :)
Po emocjonującej zabawie było troszkę spokojniej - grill, piosenki kolonijne, wspomnienia, a gdy zrobiło się chłodniej i późno - gry planszowe i karciane. Kolejnego dnia, po śniadaniu, uczestniczyliśmy we Mszy Świętej w pobliskim kościele. Przewodniczył jej bp Marian Florczyk, który wizytował tamtejszą parafię. Po Eucharystii podszedł do mnie i zapytał, skąd mnie kojarzy, nie mogłam nic innego odpowiedzieć, jak "z Caritas". Zaraz potem wróciliśmy do swych domów.

Rozpisałam się w tym poście... W kolejnym więc opiszę kolejne dwa weekendy września :) a na dole kilka zdjęć dla Was :)

Cieć Maniek :)

Narada drużyny...

Widzicie żyłka uga buga?

Ktoś tu oszukuje i na ręce pisze dozwolone słowa :P

Przyczajeni w swojej macierzy...

Budowa macierzy

Nie mówimy, więc tylko na siebie patrzmy :)



O, mam i coś z wyprawek :)
Zapowiedź kolejnego artykułu... Wkrótce :)

poniedziałek, 3 października 2016

ŚDM, Kolonie, czyli powrót do bloga

Bardzo potrzebowałam tych kilku miesięcy odpoczynku od bloga. Żałuję jednak, że nie miałam kiedy pisać, gdyż działo się tyle interesujących rzeczy. Postaram się to powoli nadrobić. Wiecie, jak trzeba pisać pracę magisterską, to nawet zamiatanie pustyni jest ciekawsze :)

Światowe Dni Młodzieży. Boże, kiedy to było? Wywarły one jednak ogromny wpływ na ludzi, stereotypy, a także na mnie. Nie mogę więc pominąć tego wątku :)
Najpierw etap diecezjalny - przyjęcie pielgrzymów w parafiach, wydarzenia na poziomie diecezji. Początkowo nikt nie miał do nas przyjechać, "poumawiałam się" więc na pomoc innym parafiom, a  tu trach! - goście z Rumunii. Najpierw kilkugodzinne opóźnienie (parafianie śledzący nasz funpage dowozili nam jedzonko - DZIĘKUJEMY!), w końcu są! Pierwsza bariera - komunikacyjna, zmęczone rodziny czekają na pielgrzymów, oni niezbyt wiedzą, co się dzieje. Armagedon... Nagle okazuje się, że niektórzy Rumuni okazują się ... POLAKAMI! Dzięki temu poszło już łatwiej :)
Plan diecezjalny był bardzo intensywny - pantomimy, spotkania, wycieczki. Staraliśmy się jednak pokazać to, co najlepsze, przyjąć najlepiej, przełamać też stereotypy mieszkańców naszej miejscowości. Chyba się udało :)
Podczas tego tygodnia było bardzo intensywnie, kursowałam między swoją parafią, a drugą, odległą, o ok. 35 km, starałam się też pomagać w wydarzeniach w Wiślicy, "wypadło mi" wesele - życie na pełnych obrotach. I jeszcze przed wyjazdem naszych gości ja już byłam w trasie do Krakowa, by podjąć się tam wolontariatu hybrydowego. Byłam przydzielona do Centrum Prasowego. Naszym zadaniem było zrobienie, najczęściej, jednego materiału z zadanego miejsca. Później mogliśmy uczestniczyć w wydarzeniach. Dzięki temu miałam okazję rozmawiać z głuchymi jadącymi tramwajem papieskim, dowiedzieć się historii powstania chlebowego różańca czy dopytać, czemu niektórzy woleli opuścić Błonie i pójść na koncert Rubika. Parę razy widziałam papieża, jednak najważniejsze spotkanie z nim odbyło się w Tauron Arenie na spotkaniu z wolontariuszami. Miałam tam specjalną wejściówkę dla prasy. Przejeżdżał obok mnie, spoglądał na mnie... Nie da się tego opisać. Wtedy papież Franciszek uświadomił mi też swoją nieprzewidywalność, gdy porzucił kartkę z napisanym przemówieniem.
Nie chciałam jechać na ŚDM, gdyż nie lubię takich imprez masowych (tak samo "nie kręci mnie" np. Lednica - PRZEPRASZAM!), ale skusiła mnie opcja wolontariatu. Niektórzy zawarli nowe znajomości, ja patrzę przez pryzmat doświadczenia, które zyskałam. Musiałam się przełamać i dzwonić do różnych instytucji (nienawidzę rozmów telefonicznych z kimś, kogo nie znam lub znam słabo). Goniłam czas - artykuł musiał być szybciej niż wydarzenie. Walczyłam z brakiem weny (pusta karta przez kilka godzin, to jak z moją magisterką). Ale nie żałuję :)
Koncert na kieleckiej Kadzielni "Happy Day"

Tauron Arena - wspólna zabawa wolontariuszy

Poznajecie? :P

Spotkanie wolontariuszy

Moje identyfikatory

A może by tak wstąpić do zakonu? - Centrum Powołaniowe

Z Martą, z którą spędzałyśmy czas, gdy nie pracowałyśmy. Oczywiście jogurt z logo ŚDM :)

Peleryny się przydały już na samym początku :)

"Nasi" Rumunii w Wiślicy


Nie pojechałam na Brzegi, ale miałam podgląd na wydarzenia. W Centrum Prasowym

Teraz piszę dla Was bloga i piję z kubka, który otrzymałam z parafii Brzeziny :)

 ŚDM się skończyło, a ja ruszyłam... do Zakopanego! Miałam jeden dzień na przepranie, przepakowanie itd., gdyż koloniści już czekali na wyjazd. Kadra, pomimo, że "przypadkowa" - bardzo zgrana. Pod opieką miałam dziewczyny z najstarszej grupy. Dotąd nie miałam tak bezproblemowej grupy. Oczywiście, zdarzały się problemy - nie chciały jeść, przesiadywały u chłopaków itd., ale nie były one tak poważne, jak na innych wyjazdach. Zwiedziliśmy wiele, bardzo wiele, dziś nawet nie pamiętam wszystkich miejsc. Mieszkaliśmy w fantastycznym ośrodku u Hani i Jędrka, gdzie dzieciaki miały domowe jedzenie, mogły go brać do woli. Cóż mogę napisać o koloniach? Ciężko po tak długim odstępie czasu, ale oczywiście zorganizowaliśmy i podchody, i numerki, i chrzest, i wycieczki, i kabarety, spotkanie z góralem... Mnóstwo atrakcji dla dzieciaków. Jeśli mnie tylko zabiorą, to za rok też chcę jechać :) Te kolonie będę też wspominać z jednego powodu, poznałam tam jednego, szczególnego wychowawcę, który został również po kolonii :)

Nasi koloniści

Mniej oficjalnie :P

Fenomen turnusu

Jak tu pięknie...

Zapomniałam o jaskini!

i jest nasz góral!

Logo mojej grupy

Dzieciaki, chwila relaksu, zmachałam się :P

Chyba siedzą zbyt grzecznie, coś tu nie gra ...

widok z okna

Hej ho, hej ho, na podchody by się szło :)

Następnym razem napiszę o równie intensywnym wrześniu, ale teraz czas wracać do magisterki. Płacze, że jej tak mało :) Miłego dnia :)