czwartek, 29 grudnia 2016

Oryginalny pomysł

Wolontariat tworzą ludzie, bez nich nie byłoby nic. Diecezjalne Centrum Wolontariatu w Kielcach tworzą wolontariusze, hektolitry wypitej przez nich herbaty, głośne rozmowy i pomocne dłonie. Nasz koordynator wpadł więc na (według mnie) genialny pomysł i połączył to wszystko w całość. Oto efekty:




Może nie wszyscy się zmieścili, ale Ci najczęściej się pojawiający tak :) Pomysłowe :)

Płomień Miłosierdzia

Przez te święta znowu mam zaległości z blogiem. A chciałam Wam opisać ważne kieleckie wydarzenia. Do opisu zabrałam się już w ubiegły poniedziałek, ale zawsze było coś pilniejszego. No cóż, zapraszam do czytania i przepraszam!

Niedziela, 18 grudnia 2016 r. była dla mnie dosyć pracowita. Najpierw poranna Msza Święta z dziewczynami, które przygotowuję do sakramentu bierzmowania, a następnie szybko wsiadłam w busa, bo już byłam spóźniona i pojechałam do Kielc. Zima jak zawsze zaskoczyła, szklanka na drogach i chodnikach, z nieba padające gęste płatki śniegu - idealna sceneria do tego, co działo się na placu Najświętszej Maryi Panny obok kieleckiej katedry i siedziby Caritas. No ale może już bez tylu tajemnic.
Telewizja Polska i Caritas Diecezji Kieleckiej zorganizowali wydarzenie pod hasłem "Płomień Miłosierdzia" w ramach akcji Polska Pomaga. Występy artystyczne były zachętą do zakupu świec, z których dochód przeznaczony jest głównie na pomoc dzieciom, chociażby na kolonie. Nie wiem jak to jest w innych miastach, u nas każda parafia otrzymuje świece do rozprowadzenia wśród wiernych. Problem jest jednak, gdy proboszcz zamawia ich za mało lub tylko jeden rodzaj. Na "kiermaszu" mogliśmy wybierać: małe, duże, a wśród nich klasyczne walcowate czy nowości: stożki, koła... Dodatkowo z jednej strony miały logo Caritas, a z drugiej brokatowy wizerunek Maryi z Dzieciątkiem. Ale odchodzę od tematu. Na schodach katedry ustawiono scenę, na której występowały różne zespoły, głównie dziecięce i młodzieżowe. Repertuarem nawiązywały już do nadchodzących Świąt.
 Wokół stały namioty z rzeczami wykonywanymi przez zakłady aktywizacji zawodowej, świecami Caritas czy wolontariuszami, którzy rozdawali ciepłą herbatę i coś na słodko. No ale największą sensacją były gwiazdy, które towarzyszyły temu wydarzeniu z Przemysławem Babiarzem na czele. Oprócz tego siatkarze Effectora, biskupi, prezydent miasta, pięcioraczki... Namnożyło się ich trochę. Nie sposób nawet wymienić wszystkich gości. Ciekawe było obserwowanie pracy telewizji "od kuchni". Makijaż nie ominął nikogo, nawet naszego koordynatora :) A gdzie był pokój do make-upu i odpoczynku gwiazd? Oczywiście w wolontariacie :) My przenieśliśmy się na ten czas do pokoju na przeciwko, gdzie na co dzień urzędują osoby od projektów różnych.
 Kilka razy wchodziliśmy „na żywo” „na antenę” i cała Polska mogła oglądać, jak wspaniale bawią się Kielce. Było z tym wiele humoru, ale może niech sekrety "szklanego ekranu" nimi pozostaną :) Najważniejsze, że zdobyłam autograf na naszą "ścianę gwiazd".
Wolontariat podczas tych wydarzeń nie był wymagający. Pomagaliśmy w roznoszeniu ciepłej herbaty i słodkiej przekąski dla zgromadzonych na przykatedralnym placu ludzi, zachęcaliśmy do zakupu świec czy po prostu braliśmy udział w zabawach, żeby zachęcić do nich innych. Wolontariat więc nie był męczący, a nawet bardzo przyjemny. Nasi bliscy mogli nas dostrzec w relacjach telewizyjnych. Zwieńczeniem wszystkiego był ogromny tort, który pomagaliśmy rozdawać wszystkim, którzy do końca dotrwali. 
Wolontariat często daje nam możliwości, których nie mielibyśmy siedząc w domu. Mnie np. mogła oglądać cała Polska, gdy tańczyłam hymn "Błogosławieni Miłosierni" na scenie :), rozmawiałam z Babiarzem, miałam "pod opieką" grupę wolontariuszy czy jadłam pyszne rzeczy :P (to lubię najbardziej). Czasem warto "wstać z kanapy", nawet chociaż dla wspomnień.


Zdjęcia "ukradzione" z Facebooka Diecezjalnego Centrum Wolontariatu :)







środa, 7 grudnia 2016

--------------------------------------------------

Wpis z mojego Facebooka. 


Chciałam się z Wami czymś podzielić. Zakończył się Rok Miłosierdzia. Nie zmienił on jednak naszej znieczulicy. Jechałam MPK, innym niż zazwyczaj, gdzie indziej niż miałam jeszcze kilka godzin temu. Wsiadam i widzę człowieka leżącego na ziemi. W pierwszej chwili kompletny paraliż, ale zaraz zaczęłam mu pomagać z Hiszpanen, który przyjechał na Erasmusa. Posadziliśmy go siedzeniu, bo chociaż pijany i brudny, to przecież człowiek. Nie wiedziałam jak inaczej mogę mu pomóc, skoro cały autobus nie zareagował. Wtedy ten obcokrajowiec zapytał czy nie mam rozmienić pieniędzy, bo chciałby kupić bilet. Zaczęłam tłumaczyć ludziom, ale nikt nie był chętny. Wtedy wsiadł młody chłopak, który zainteresował się pijanym. Gdy okazało się, że nic mu nie grozi, wtedy zaczął arogancko się do niego zwracać, na co on zaczął się obrażać. Wygonił go więc z autobusu. Nie wiem czy to rozsądne, przecież na mrozie jest niebezpieczniej. Bilet też udało się kupić, pomogła Pani, która dalej wsiadła. Dziś rozmawiałam z dziewczynami z uczelni o ostatniej tragedii kierowcy autobusu, który dostał zawału i przez 7 (!) minut nikt mu nie pomógł, wszyscy wysiedli. Dziwiłam się dopóki sama nie wsiadłam do autobusu. Rozumiem stres, paraliż, ale ludzie, bądźmy ludźmi. Niech to podsumuje zdanie: Człowiek człowiekowi wilkiem, a kiwi (drugiemu) kiwi (jest) kiwi. Dziękuję tym, którzy dobrnęli do końca. Życzę, byście żyli w zdrowiu i nie musieli korzystać z pomocy innych w autobusach

wtorek, 6 grudnia 2016

Gala Wolontariatu za nami

Ach, wciąż wiele emocji wywołanych wczorajszą galą w naszych sercach. Dzień zaczął się bardzo wcześnie, bo o 6:30, roratami. To one dały taką duchową moc do zmierzenia się z trudami przygotowania gali. 
Pracę zaczęliśmy od sprawdzenia, co mamy dziś zrobić :) i zaczęło się: przepisywanie, bieganie, pakowanie, układanie, sprawdzanie... Wszystko jednak było zaplanowane co do minuty.  Tuż po 13 wyruszyliśmy do Szkoły Muzycznej, gdzie odbywała się gala, żeby wszystko przygotować. Dogranie ostatnich szczegółów scenariusza, rozplanowanie miejsca na scenie, ustawienie wszystkiego, a także próby, próby i próby... Wokaliści, aktorzy, prowadzący... Trochę tego było :)
Wolontariusze, pomimo swojego święta, chętnie pomagali przy organizacji. Okazało się, że mam wręczać laureatom nagrody rzeczowe. Specjalnie na Galę kupiłam sukienkę, więc było warto :)
Na początek występ orkiestry dętej, wokalistki, a także prezentacje obu centr organizujących Galę - Regionalnego i Diecezjalnego Centrum Wolontariatu. Wielkim zaskoczeniem była prezentacja DCW. Podkładem do prezentacji multimedialnej był śpiew naszego koordynatora, Damiana Zegadło. Wklejam link Anioły Miłosierdzia, niestety nie w jego wersji :). Wywołało to wzruszenie, które akurat pasowało, gdyż Gala prowadzona była pod kątem humorystycznym. Zdradzę Wam, że prowadzili ją moi znajomi z uczelni. Nie zabrakło też występu teatralnego grupy  również z mojej uczelni, Teatru C112. No ale wiem, że nie to Was ciekawi, tylko kto zwyciężył. Ale po kolei. Najważniejszą zasadą jest, że zwycięzcy nie wiedzą do ostatniej chwili, kto wygra. Można się jedynie domyślać, jak na przykład przyjaciele jednej z laureatek, którzy zrobili jej ogromny baner i byli przekonani, że wygra (wiem, bo włączyli mnie w niespodziankę, dlatego że ja ją też nominowałam). Byli też tacy, co nie podejrzewali. Ale zanim to, wręczono nagrody dla miejsc przyjaznych wolontariuszom oraz, po raz pierwszy, dla animatorów wolontariatu, którzy zachęcają swoimi czynami uczniów do podjęcia działania. Poproszono mnie na scenę wraz z marszałkiem województwa oraz senatorem, zaczęli przemawiać, po czym chcieli mi dać mikrofon, żebym i ja coś powiedziała. Na to nie byłam przygotowana, więc, wzorem ubiegłego roku, przemilczałam. No dobra, laureatami zostali: Ola Magala, moja koleżanka, która działa na wielu obszarach, ale zawsze zostaje zapamiętany jej uśmiech, SKC w Krajnie, które pokazuje, że nawet młodzi mogą pomagać oraz Bartek Wróblewski, wolontariusz misyjny z Sudanu. Gratuluję zwycięzcom i życzę, by ich zapał nie zgasł. Po gali zaproszono wszystkich na poczęstunek.

Poniżej dwa zdjęcia "skradzione" od Darka Skrzyniarza i strony Radia Em Kielce link oraz z fanpage DCW :)

Może opis trochę lakoniczny i chaotyczny, ale przerywany tysiące razy innymi, ważnymi sprawami :)



sobota, 3 grudnia 2016

Moje świadectwo


Dziś chciałabym opowiedzieć Wam o dwóch wydarzeniach, z wczoraj i dziś (robię postępy i piszę regularnie, yeah!). Może będzie krótko, ale nie liczy się ilość, a jakość.


Wczoraj trwały przygotowania do poniedziałkowej Gali Wolontariatu, czyli głównie pójść tu, zrobić to, pamiętać o itd. Organizatorzy już wiedzą, kto zostanie tegorocznym "laurem", ale skrzętnie to ukrywają. Nawet nie mogłam pomóc przy drukowaniu :) Nominowanych jest chyba 29 osób czy grup działających w wolontariacie. Niezbyt ciekawi mnie, kto zostanie w tym roku wyróżnionym, bardziej cieszy mnie sam fakt gali, spotkania z ludźmi, którzy działają na naszym terenie. Może jeżdżę z nimi autobusem, mieszkam obok? Przecież nikt nie ma na czole łatki "wolontariusz", a szkoda :) Później zaczęliśmy pakowanie paczek mikołajkowych dla potrzebujących dzieciaków. Ponad 300 paczek zrobiliśmy w niecałą godzinę, to bardzo dobry wynik. Standardowo - jedni pakowali, inni rozdzielali, a inni liczyli i zawiązywali kokardki. Wszystkie paczki wyglądały tak samo, żeby było "sprawiedliwie". Składały się ze słodyczy: chrupek, batoników, ciastek, żelek... Każdy znajdzie coś dla siebie. Po pakowaniu wszyscy zostali zaproszeni na ciepłą herbatę i chrupki do Diecezjalnego Centrum Wolontariatu (nie, nie te z paczek :). Niestety, nie mogłam z nimi zostać, musiałam wracać, a szkoda. Taka akcja pokazuje, że wystarczy dać post, a zawsze ktoś się znajdzie do pomocy, że nie zaginął potencjał ludzi ŚDM, ale oni wciąż są i chcą działać.

Dziś wcześnie rano pojechałam do Skorzeszyc. To w naszej diecezji Centrum Spotkań i Dialogu. Odbywają się tam rekolekcje Katolickiego Stowarzyszenia Młodzieży przed przyrzeczeniami. Działam w KSM-ie, więc poproszono mnie o powiedzenie konferencji-świadectwa o wolontariacie. Dopiero kilka dni temu dowiedziałam się, że mój panel nosił tytuł "koło ratunkowe". Pokrzyżowało mi to trochę moje wcześniejsze plany, ale pozwoliło też obrać ster w innym kierunku (całe rekolekcje dotykają tematyki morza, stąd też takie sformułowania). Zaczęłam od tego, że każdy w swoim życiu ma jakieś koło ratunkowe, a dla mnie jest nim wolontariat. Później opowiadałam po kolei o losach mojej działalności. Pominęłam wiele wątków, ale powiedziałam dwie istotne rzeczy, o których dotąd nie mówiłam. Powiedziałam o chorobie, toczniu układowym i jak działanie w wolontariacie pomogło mi o niej nie myśleć. Opowiedziałam też, że gdy mój tata umierał, ja byłam na wolontariacie DKMS i jak mi to pomogło poradzić sobie z bólem. Mogłam powiedzieć więcej, mogłam mniej, jednak wiem, Kto kierował moimi słowami, więc musiało być dobrze. Bo opowiedzeniu mojej historii pokazałam krótką prezentację na podstawie której powiedziałam co może mi dać wolontariat, pokazałam kilka zdjęć z różnych akcji. W czasie "na pytania" pytano właśnie o nazwę bloga, ale też rozmawialiśmy o tym, czy oni sami gdzieś działają. Miło się zaskoczyłam, gdy ponad połowa podniosła ręce, a byli tam bardzo młodzi ludzie. Najbardziej podobała mi się reakcja księdza odpowiedzialnego za KSM w naszej diecezji, wiedział, że "coś tam działam", ale nie wiedział wszystkiego, a zwłaszcza tych rzadko wypowiadanych szczegółów. Cieszę się, że miałam okazję tam być. Zapraszali mnie do zostania dłużej, ale ja muszę się doleczyć jeszcze, nadrobić trochę zaległości... Już tam powiedziałam, że gdyby nie wolontariat, to nie potrafiłabym tak wyjść przed ludzi i opowiadać o sobie. Cieszę się, że mogłam podzielić się z nimi cząstką siebie.

Najbliższa relacja to już chyba z gali, ten weekend na szczęście mam mało intensywny, mogę w końcu "zaczerpnąć oddechu". Błogosławionej niedzieli!

P.S. Zastanawiałam się, czy nie napisać Wam mniej więcej tego, co dziś opowiedziałam, ale chyba jeszcze nie jestem na to gotowa.

poniedziałek, 28 listopada 2016

Może trochę pomigamy...

Ostatnio miałam dosyć intensywny tydzień, chciałabym trochę Wam o tym opowiedzieć. Zacznijmy może od końca, ostatniego weekendu. Kolejny raz brałam udział w Zbiórce Żywności.
Tym razem byłam wolontariuszem z ramienia stowarzyszenia, w którym robiłam kurs języka migowego. Niektórzy mają dofinansowany kurs, ale w zamian "muszą" odbyć jakieś działania na rzecz Głuchych. Ja również uczestniczyłam w I st. w ramach takich zasad, pomimo, że już dawno odrobiłam swoje zobowiązania, chętnie pomagam dalej. Wiele osób, które mają odbyć takie "praktyki", jest wysyłanych na właśnie zbiórki żywności. Okazuje się jednak, że to, że dorosły człowiek się do czegoś zobowiązuje, to tego nie wypełnia. W piątek i sobotę, pomimo zapalenia gardła, dzielnie stałam i rozdawałam ulotki czy segregowałam produkty, ale niewiele można, gdy wolontariusze nie pojawiają się na stanowisku działania. Przypominam, dorośli, często o wiele starsi ode mnie, ludzie. Istnieją telefony, można dać po prostu znać. Pomimo trudności, w sobotę rano "uzbierałam" 9 pudeł żywności, przez połowę czasu będąc samą. Sądzę, że pokazuje to, że się da. Wystarczy tylko chęci.
Swoją "zmianę" przekazywałam osobom Głuchym. To wyzwanie, wytłumaczyć im, co mają robić. Ostatnio jednak przełamałam się, nie zastanawiam się, jak szło dane słówko, tylko próbuję coś migać. Okazuje się, że się to sprawdza. Byłam chwalona, że "jak na osobę słyszącą" dobrze migam. Wiecie jak to cieszy? Godziny spędzone na kursie nie poszły na marne. I tu jest miejsce, by zmienić wątek.

Starałam się o wolontariat w szkole dla Głuchych i słabosłyszących i mi się to udało! Dziś miałam drugie spotkanie. Powiem Wam, to jest wyczyn, tłumaczyć im język polski. Głusi dzielą się na tych znajomych SJM, PJM i mających swój własny slang. Okazało się, że to, że ja znam PJM, a dziewczynka SJM, jest barierą nie do przeskoczenia. Zresztą, jak wyjaśnić, czym jest metafora lub obraz poetycki komuś, kto wszystko rozumie dosłownie, nie rozumie pojęć czasownik, rzeczownik itd. Ale dziś udało mi się wyjaśnić "na polski" co zostało napisane w "Krzyżakach". Musiałam się też zmierzyć z wyjaśnieniem, czym są liczebniki osobie, która na liczebniki główne, porządkowe i zbiorowe ma ten sam znak. Chyba dałam radę. Rozczuliła mnie dziś dziewczynka z zespołem Downa, która przybiegła i się przytuliła do mnie. A chłopiec stwierdził, że dziś jestem piękna (pomimo mojego zakatarzenia i zmutowanego głosu :). Zdaje sobie sprawę, że podjęłam się bardzo trudnego wolontariatu. No ale przecież trzeba mierzyć wysoko.

Pamiętacie, pisałam ostatnio o remoncie DCW. Kolor, jak dla mnie (niezbyt rozróżniam kolory) jest taki sam, jak był, ale jest tak, hmm przytulniej. Ustawienie zmieniło się całkowicie. Wydaje się, że pojawiło się o wiele więcej miejsca. Stworzono też "pokoik relaksacji", w którym np. jutro będę miała korepetycje z dziewczyną (oczywiście bezpłatne). Przychodzę do wolontariatu w poniedziałki, na chwilę we wtorki i czasem w piątki. Dziś na przykład pomagałam w zaległej pracy papierkowej, w końcu udało się nam zamknąć temat. Oczywiście przygotowujemy się też do Gali Wolontariatu. Ja na przykład kupuję sukienkę :D Ciekawie zapowiadają się moje sobotnie plany, opiszę Wam je po. Szkoda tylko, że magisterka nie chce się sama napisać :) Więc wracam do niej. Dziś bez zdjęć, popsułam telefon. Miłego tygodnia pracy :)

czwartek, 24 listopada 2016

KrEaTyWnOśĆ tO pOdStAwA



W jeden z listopadowych weekendów odbyło się kolejne szkolenie współfinansowane przez Kielecki Bank Żywności oraz Urząd Marszałkowski Województwa Świętokrzyskiego pt. „Wolontariat – razem możemy więcej”. Tym razem skupiliśmy się głównie na kreatywności, motywacji, budowaniu zespołu, ale też wsparcia osób zagrożonych wykluczeniem społecznym i animacji zabaw. W zajęciach brali udział zarówno seniorzy, jak i młodzi, a w dużej części prowadził je koordynator Diecezjalnego Centrum Wolontariatu w Kielcach, Damian Zegadło.
            Zaczęliśmy w piątek o godz. 16:00 wyjazdem spod siedziby Diecezjalnego Centrum Wolontariatu w Kielcach. Wiele z przybyłych osób dopiero rozpoczyna swą przygodę z wolontariatem, a więc i ze szkoleniami, więc na początek mogli zapoznać się z ośrodkiem. Po kwestiach organizacyjnych zaczęliśmy działać. Otrzymaliśmy pod opiekę cytryny, które na te trzy dni miały stać się naszymi przyjaciółmi. Wykonywaliśmy też ćwiczenia zapoznające nas ze sobą (np. swoją własną gazetę) oraz pomagające w budowaniu relacji, jak upadanie na dłonie towarzysza. Nauczyliśmy się też w pełni wykorzystywać metodę burzy mózgów. Najpierw pisaliśmy wszystkie hasła, które kojarzą nam się ze słowem „kreatywność”. Kolejnym etapem było wykorzystanie ich do utworzenia nowego, nieistniejącego słowa, a one pomogły przy tworzeniu nowatorskich, kreatywnych definicji. Nie zabrakło też integracji przy wspólnym tworzeniu posiłków oraz podczas gier towarzyskich czy nauce tańców.
            Kolejny dzień przyniósł wiele nowych doświadczeń. Każdy dostał „swojego” seniora, z którym wykonywał różne ćwiczenia. W praktyce zobaczyliśmy, jak różne sytuacje uniemożliwiają dobrą komunikację, ale też dowiedzieliśmy się jak temu zaradzić. Ponownie uczyliśmy się tańców, oczywiście innych. Ciekawym zadaniem było stworzenie „gniazda bezpieczeństwa” dla zawieszonego u sufitu jajka. Wszystkim drużynom to się udało, gdyż żadne jajo nie ucierpiało w zderzeniu z gniazdem. Obejrzeliśmy filmik o siostrze Michaeli Rak, która udowodniła, że można działać nie mając praktycznie nic. Nie zabrakło też prac manualnych, podczas których tworzyliśmy laleczki z pończochy. Zaplanowaliśmy, że przekażemy je do hospicjum. Przy ich tworzeniu pomagała nam Paulina Pietryka, która jest mistrzem w tego typu rzeczach. Na spotkanie z nami przyjechała też psycholog Lidia Świeboda-Toborek. Wprowadziła nas w dwa ważne zagadnienia – wsparcie osób zagrożonych wykluczeniem społecznym oraz ugruntowała naszą wiedzę o kreatywności, pokazała ciekawe metody pracy.
            Wieczór spędziliśmy na robieniu sałatki owocowej. Nie było to jednak klasyczne przygotowywanie. Podzieleni byliśmy na zespoły, w których niektórzy mieli zawiązane oczy, inni ręce lub nie mogli mówić. Co jakiś czas były też zabierane narzędzia lub wprowadzane dodatkowe utrudnienia. Mieliśmy też obserwatorów, którzy zapisywali, jak reagujemy na każdą zmianę. To ćwiczenie miało nam pokazać pewne utarte schematy w działaniu w grupie i reagowaniu na czynnik stresogenny. Okazało się, że niektóre grupy potrafiły wykorzystać swą kreatywność i nie poddawać się schematyczności. Wieczorem udaliśmy się też do pobliskiego kościoła, by adorować Chrystusa przyjętego w tym dniu jako Króla. Po niej graliśmy w gry towarzyskie, które przyniosły wiele radości.
            Niedziela była mniej aktywna, co nie znaczy, że nie wartościowa. Podsumowaliśmy nasze ćwiczenie z  cytrynami – spojrzeliśmy na nie inaczej niż zwykle, odnaleźliśmy inne rozwiązania, a także dostaliśmy inspirację na zatrzymanie wspomnień ze szkolenia na dłużej. Wstaliśmy też z „kanapy” i próbowaliśmy wymyślić jakiś nowatorskie działanie, w które można zaangażować wolontariuszy. Okazało się, że powstały pomysły, które można wcielić w życie. Niedziela była mniej obfitująca w zajęcia warsztatowe, a bardziej poświęcona wspólnemu spędzaniu czasu oraz budowaniu relacji w grupie.
            Szkolenie można zaliczyć do udanych. Grupa bardzo zintegrowała się ze sobą. Dowiedziała się wielu rzeczy oraz zabaw, które można wykorzystać dalej, nie tylko w działaniach wolontaryjnych. 

Niestety, ostatnio trochę przychorowałam, a obowiązków nie ubywa, więc mam mniej czasu na pisanie. Wklejam Wam pożyczone zdjęcia i linki, może choć trochę oddadzą atmosferę szkolenia. Chciałabym napisać Wam o tym, jak skończył się remont wolontariatu oraz jakich nowych działań się podjęłam. Dziś jednak nie mam na to siły. Dobrego weekendu!

Tworzymy swoje gazety.

Zapoznajemy się z "przyjaciółmi"

I mamy laleczkę!

Ćwiczenia z komunikacji

"Ślepy kasjer"

Spotkanie z psychologiem

Może mieliśmy trochę ułomności, ale sałatka wyszła pyszna!

Stwórz coś z niczego...

Robimy sałatkę!








Zachęcam do zapoznania się!

poniedziałek, 14 listopada 2016

Remont i konkurs

Październik i listopad... Czyżby się nic nie działo w Caritas? Działo się właśnie tak wiele, że nie sposób wszystkiego opisać. Zahaczę więc o dwie sprawy.

W październiku wróciłam na ostatni rok studiów, więc i czasu mniej. Albo gdy ja mam czas, to nasz koordynator prowadzi szkolenia w ramach projektu "Pomagam na maksa". Dlatego też bywam rzadziej w DCW. Jest jeszcze jeden powód... REMONT! Od najwyższego do najniższego piętra, pełno gruzu, pudeł, zamieszania, przeprowadzek... Więc czasem wolę nie przyjść niż tłoczyć się :)
Remont dotarł i do Diecezjalnego Centrum Wolontariatu. Pomagałam, ile mogłam, w przeprowadzce, a raczej wyprowadzce (bo trochę zejdzie). Myślałam, że to niemożliwe, żeby wszystko opróżnić, ale się udało, chociaż rzeczy zajęły bardzo dużo miejsca. I teraz pracownicy są porozrzucani, rzeczy też, ale trzeba działać dalej. A jak prace remontowe? Posuwają się dosyć powoli, bo okazało się, że jest więcej do zrobienia niż zamierzano. Ale już niedługo (oby przed świętami:) się wprowadzimy na nowo. Ciekawe, czy zostanie dawny układ mebli czy coś się zmieni.

Jeśli o pracach mowa, ruszył (a nawet dobiega końca) konkurs na Laur Wolontariatu. Zgłoszenia można kierować do 25 listopada. Ja również w tym roku zgłaszam kogoś, bo pamiętam ile mi to przyniosło radości. Przyszłam pomóc, zobaczyć jak wygląda taka impreza (wcześniej zawsze planowałam, ale nigdy nie docierałam), a wyszłam z nagrodą. Wzięłam mamę ("chodź, nigdzie nie wychodzisz, wstęp bezpłatny, zobaczysz chociaż jak tam sala wygląda") i wyszła z sali z jedną z wygranych. Jak sobie przypominam swoją reakcję na nagrodę, brak składu zdań, itd., to aż się uśmiecham. Warto doceniać innych, jeśli nie nagrodą, to słowami. Ale jeśli ktoś jest ze świętokrzyskiego, to zachęcam do zgłoszenia kogoś. Może wyróżnił się podczas ŚDM-u, pomaga w twojej okolicy? Zgłoś go!

18-20 listopada kolejne szkolenie, obiecuję, że relację z niego przekażę znacznie szybciej :)

Wrześniowe atrakcje - ciąg dalszy

Tegoroczny wrzesień obfitował w mnogość wyjazdów i szkoleń. Jeśli coś pominąłeś, możesz znaleźć je tutaj. Działo się aż tyle, że jeden post nie wystarczył. No więc, zachęcam do czytania :) (Oj ten post piszę już od ponad miesiąca i nie mogę skończyć, przepraszam!)

W jeden z weekendów znowu zawitałam do Kaczyna, tym razem na szkolenie z serii "Wolontariat - razem możemy więcej", a pod tytułem "Mocne ja, mocne działanie". Najpierw się przeraziłam widząc plan zajęć rozpisany co do minuty i to nawet zahaczający o godziny nocne. Okazało się jednak, że nie było to odczuwalne, a nawet chcieliśmy więcej i więcej. Nie będę może opowiadać o całym przebiegu, tym bardziej, że nauczyłam się podlinkowywać :) posty :) Podzielę się moimi wrażeniami. Mieliśmy trójkę "trenerów", psychologa Lidię Świebodę-Toborek, naszego koordynatora Damiana Zegadło i specjalistkę od zadań manualnych - Paulinę Pietrykę. Wiele miejsca poświęcono zagadnieniom dotyczącym kontaktów z osobami cierpiącymi, terminalnie chorymi, wspieraniu ich w tym. Ciekawe jest to, że w szkoleniu brała udział nie tylko młodzież, ale też seniorzy. To dla nich przygotowaliśmy okładki na książki w różnych kształtach, co bardzo im się spodobało. Wiecie, ile serca musiałam włożyć, żeby szyć prosto? Zazwyczaj mam z tym ogromny problem, może to przez mój astygmatyzm, może przez lenistwo. No ale nie o tym. Najwięcej emocji wywołało nagrywanie trzyminutowych filmików podczas których mogliśmy mówić co chcemy, ale żeby zakończyć hasłem "To dało mi moc". Okazało się, że nie jest to proste nawet dla osób uważanych za "gaduły". Ja poległam totalni - śmiałam się, płakałam, chodziłam w kółko...  Nie lubię takich sytuacji, wolę pisać niż występować publicznie, chyba, że mam gotowy tekst do wygłoszenia. Ciekawą grą byli "derianie", gdzie uczyliśmy się komunikacji i niwelowania stereotypów. To było dosyć ciekawe doświadczenie, zapewne wykorzystam je w swojej przyszłej pracy.Tyle wspomnień z tego szkolenia.

Koniec września to kolejny wyjazd, ale tym razem bardziej rekreacyjny. Po ŚDMie, koloniach, praktykach potrzebowałam chwili dla siebie. Więc ruszyłam wraz z innymi osobami, które były w tym roku na koloniach i pojechaliśmy do Zakopanego. Szczegółowy opis tutaj.
Było zimno (jak na wrzesień), bez nadmiaru ludzi (aż dziwne w Zakopanem), rodzinnie. Zdradzę Wam coś, czego nie ma w artykule. Był z nami nasz koordynator - Damian, który w tamtym czasie obchodził imieniny. Naszym prezentem było wyjście nad Morskie Oko zamiast na  jakieś ogromne masywy (spadły mi te imieniny z nieba, ja tam już padałam, ale mimo to szłam przed siebie, ja się nie lubię poddawać). Okazało się, że panie kucharki i właścicielka ośrodka przygotowały dla niego ucztę imieninową -  było pysznie. A żeby było wesoło - graliśmy w Time Up Celebrities. W pozostałe dni towarzyszyło nam Uno, Uga Buga i hmmm nie pamiętam więcej. Ale to fascynujące ile emocji potrafią wzbudzić takie gry. Okazuje się, że to nie rozrywka jedynie dla najmłodszych (a tak myślałam dopóki nie pojechałam na pierwsze ze szkoleń). A góry? No jasne, że piękne. Odwiedziliśmy inne miejsca niż podczas kolonii, nie miałam pod opieką grupy, więc mogłam się skupić na wewnętrznej walce z każdym wzniesieniem. I poznałam bliżej wychowawców, z którymi jeszcze nie miałam okazji współpracować.

Dobrze, że ten wrzesień dawno za nami, strasznie długo go opisywałam. Wierzę, że kolejne miesiące "pójdą" znacznie szybciej. Obiecane fotki:






piątek, 7 października 2016

Wrześniowe spotkania i szkolenia

Ostatni post był o koloniach (mam nadzieję, że ten fragment nie zaginął Wam pośród zdjęć). Wróciłam z nich 14 sierpnia (no, prawie 15). Co zrobiłam zaraz po powrocie? Poszłam do Caritas :P Było przecież wiele pracy związanej z rozpakowywaniem kolonii, itp. Ale nie o tym ma być dzisiejszy post :)
Pod koniec sierpnia (chyba 26) wolontariusze zebrali się, by jak co roku przygotować wyprawki dla podopiecznych Caritas. Wczoraj czytałam artykuł, w którym autorka nawiązywała do takich akcji i komentarzy ludzi na nie. Według nich, skoro jest program 500+, to nie powinno  być zbiórek żywności, przyborów czy innych takich. To kompletna bzdura, to jedynie pomoc, nie jest możliwe, by w pół roku poprawić jakość życia milionów. Ale nie o polityce mowa, chciałam tylko nawiązać do tego z pewnych względów. Dzięki darmowym podręcznikom, dodatkowym pieniądzom, wpłynęło trzykrotnie mniej podań o pomoc w formie wyprawki. Bardzo to cieszy.
Pakowanie wyprawek wyglądało podobnie jak w ubiegłym roku: niektórzy chodzą z plecakami, pozostali pakują do nich wyznaczone przedmioty. Tornistry były dostosowane do różnych przedziałów wiekowych, tak jak ich zawartość. Wiadomo, że gimnazjalista potrzebuje cyrkla, a przedszkolakowi z pewnością będzie on niepotrzebny itd.

Wrzesień był dla mnie intensywny ze względu na praktyki, które odbywałam, więc nie mogłam odwiedzać Caritas. Nie opuściłam jednak żadnych weekendowych szkoleń. Najpierw, 10-11 września odbyło się spotkanie kadry kolonijnej Wakacyjnej Akcji Caritas. Pojechałam tam już w piątek wieczorem, by wraz z Damianem, Moniką i Martą przygotować kolejne dni. Myśleliśmy intensywnie do późnych (a może wczesnych) godzin, z nieodłącznym atrybutem spotkań w Kaczynie - frytkami o północy :) W sobotni poranek tuż po 9 zaczęli zjawiać się goście. My wyspani, po śniadanku, niecierpliwie czekaliśmy, by po tak długim czasie spotkać całą kadrę. Niektóre turnusy reprezentowane były przez pełne składy, inne były uszczuplone, ale ważne, że nas aż tyle dotarło. Przy kawie i ciastkach wspominaliśmy, co się wydarzyło podczas kolonii. Pomagały w tym prezentacje multimedialne, filmiki, opowieści... Mogliśmy też dzielić się swoimi problemami, radościami. Każdy wolontariusz otrzymał również podziękowanie za swoją pracę i uścisk dłoni ks. Banasika - to bardzo cenne :) Kilka minut po dwunastej uczestniczyliśmy w Eucharystii sprawowanej w intencji wychowawców, dzieci, kapłanów... Po niej obiadek i chwila oddechu. Nasz kochany kierownik w tym czasie zabrał swoją kadrę na pyszne lody. Chyba około 15:00 rozpoczęła się gra "Walka Mamutów". Uczestnicy zostali podzieleni na obozy, które mogły porozumiewać się miedzy sobą wyłącznie pięcioma słowami, np: "paya", "miti", "ha", "uga", "grrr" (każdy obóz miał swój język). Najpierw mieli zbudować bazę, zwaną macierzą, w której mieli pilnować totemu swojej drużyny. Ich zadaniem było zdobywanie "sysuni", czyli drewnianych klocków, coś w rodzaju pieniądza. Walczyć mogli specjalnymi balonami napełnionymi wodą (okazało się, że już to było dla niektórych trudne do realizacji). Gra miała wiele zasad, których pilnował przypisany do każdej grupy Cieć Maniek (a to byłam ja), nie zabrakło też sanitariusza Maczugi, który rozdawał żyłki - życia. "Nie ma żyłka, nie ma życia uga buga". Może wydawać się to wszystko skomplikowane, ale zabawy był ogrom. A najwięcej, gdy po skończonej grze to na mnie wylądowały niewykorzystane balony :)
Po emocjonującej zabawie było troszkę spokojniej - grill, piosenki kolonijne, wspomnienia, a gdy zrobiło się chłodniej i późno - gry planszowe i karciane. Kolejnego dnia, po śniadaniu, uczestniczyliśmy we Mszy Świętej w pobliskim kościele. Przewodniczył jej bp Marian Florczyk, który wizytował tamtejszą parafię. Po Eucharystii podszedł do mnie i zapytał, skąd mnie kojarzy, nie mogłam nic innego odpowiedzieć, jak "z Caritas". Zaraz potem wróciliśmy do swych domów.

Rozpisałam się w tym poście... W kolejnym więc opiszę kolejne dwa weekendy września :) a na dole kilka zdjęć dla Was :)

Cieć Maniek :)

Narada drużyny...

Widzicie żyłka uga buga?

Ktoś tu oszukuje i na ręce pisze dozwolone słowa :P

Przyczajeni w swojej macierzy...

Budowa macierzy

Nie mówimy, więc tylko na siebie patrzmy :)



O, mam i coś z wyprawek :)
Zapowiedź kolejnego artykułu... Wkrótce :)

poniedziałek, 3 października 2016

ŚDM, Kolonie, czyli powrót do bloga

Bardzo potrzebowałam tych kilku miesięcy odpoczynku od bloga. Żałuję jednak, że nie miałam kiedy pisać, gdyż działo się tyle interesujących rzeczy. Postaram się to powoli nadrobić. Wiecie, jak trzeba pisać pracę magisterską, to nawet zamiatanie pustyni jest ciekawsze :)

Światowe Dni Młodzieży. Boże, kiedy to było? Wywarły one jednak ogromny wpływ na ludzi, stereotypy, a także na mnie. Nie mogę więc pominąć tego wątku :)
Najpierw etap diecezjalny - przyjęcie pielgrzymów w parafiach, wydarzenia na poziomie diecezji. Początkowo nikt nie miał do nas przyjechać, "poumawiałam się" więc na pomoc innym parafiom, a  tu trach! - goście z Rumunii. Najpierw kilkugodzinne opóźnienie (parafianie śledzący nasz funpage dowozili nam jedzonko - DZIĘKUJEMY!), w końcu są! Pierwsza bariera - komunikacyjna, zmęczone rodziny czekają na pielgrzymów, oni niezbyt wiedzą, co się dzieje. Armagedon... Nagle okazuje się, że niektórzy Rumuni okazują się ... POLAKAMI! Dzięki temu poszło już łatwiej :)
Plan diecezjalny był bardzo intensywny - pantomimy, spotkania, wycieczki. Staraliśmy się jednak pokazać to, co najlepsze, przyjąć najlepiej, przełamać też stereotypy mieszkańców naszej miejscowości. Chyba się udało :)
Podczas tego tygodnia było bardzo intensywnie, kursowałam między swoją parafią, a drugą, odległą, o ok. 35 km, starałam się też pomagać w wydarzeniach w Wiślicy, "wypadło mi" wesele - życie na pełnych obrotach. I jeszcze przed wyjazdem naszych gości ja już byłam w trasie do Krakowa, by podjąć się tam wolontariatu hybrydowego. Byłam przydzielona do Centrum Prasowego. Naszym zadaniem było zrobienie, najczęściej, jednego materiału z zadanego miejsca. Później mogliśmy uczestniczyć w wydarzeniach. Dzięki temu miałam okazję rozmawiać z głuchymi jadącymi tramwajem papieskim, dowiedzieć się historii powstania chlebowego różańca czy dopytać, czemu niektórzy woleli opuścić Błonie i pójść na koncert Rubika. Parę razy widziałam papieża, jednak najważniejsze spotkanie z nim odbyło się w Tauron Arenie na spotkaniu z wolontariuszami. Miałam tam specjalną wejściówkę dla prasy. Przejeżdżał obok mnie, spoglądał na mnie... Nie da się tego opisać. Wtedy papież Franciszek uświadomił mi też swoją nieprzewidywalność, gdy porzucił kartkę z napisanym przemówieniem.
Nie chciałam jechać na ŚDM, gdyż nie lubię takich imprez masowych (tak samo "nie kręci mnie" np. Lednica - PRZEPRASZAM!), ale skusiła mnie opcja wolontariatu. Niektórzy zawarli nowe znajomości, ja patrzę przez pryzmat doświadczenia, które zyskałam. Musiałam się przełamać i dzwonić do różnych instytucji (nienawidzę rozmów telefonicznych z kimś, kogo nie znam lub znam słabo). Goniłam czas - artykuł musiał być szybciej niż wydarzenie. Walczyłam z brakiem weny (pusta karta przez kilka godzin, to jak z moją magisterką). Ale nie żałuję :)
Koncert na kieleckiej Kadzielni "Happy Day"

Tauron Arena - wspólna zabawa wolontariuszy

Poznajecie? :P

Spotkanie wolontariuszy

Moje identyfikatory

A może by tak wstąpić do zakonu? - Centrum Powołaniowe

Z Martą, z którą spędzałyśmy czas, gdy nie pracowałyśmy. Oczywiście jogurt z logo ŚDM :)

Peleryny się przydały już na samym początku :)

"Nasi" Rumunii w Wiślicy


Nie pojechałam na Brzegi, ale miałam podgląd na wydarzenia. W Centrum Prasowym

Teraz piszę dla Was bloga i piję z kubka, który otrzymałam z parafii Brzeziny :)

 ŚDM się skończyło, a ja ruszyłam... do Zakopanego! Miałam jeden dzień na przepranie, przepakowanie itd., gdyż koloniści już czekali na wyjazd. Kadra, pomimo, że "przypadkowa" - bardzo zgrana. Pod opieką miałam dziewczyny z najstarszej grupy. Dotąd nie miałam tak bezproblemowej grupy. Oczywiście, zdarzały się problemy - nie chciały jeść, przesiadywały u chłopaków itd., ale nie były one tak poważne, jak na innych wyjazdach. Zwiedziliśmy wiele, bardzo wiele, dziś nawet nie pamiętam wszystkich miejsc. Mieszkaliśmy w fantastycznym ośrodku u Hani i Jędrka, gdzie dzieciaki miały domowe jedzenie, mogły go brać do woli. Cóż mogę napisać o koloniach? Ciężko po tak długim odstępie czasu, ale oczywiście zorganizowaliśmy i podchody, i numerki, i chrzest, i wycieczki, i kabarety, spotkanie z góralem... Mnóstwo atrakcji dla dzieciaków. Jeśli mnie tylko zabiorą, to za rok też chcę jechać :) Te kolonie będę też wspominać z jednego powodu, poznałam tam jednego, szczególnego wychowawcę, który został również po kolonii :)

Nasi koloniści

Mniej oficjalnie :P

Fenomen turnusu

Jak tu pięknie...

Zapomniałam o jaskini!

i jest nasz góral!

Logo mojej grupy

Dzieciaki, chwila relaksu, zmachałam się :P

Chyba siedzą zbyt grzecznie, coś tu nie gra ...

widok z okna

Hej ho, hej ho, na podchody by się szło :)

Następnym razem napiszę o równie intensywnym wrześniu, ale teraz czas wracać do magisterki. Płacze, że jej tak mało :) Miłego dnia :)