sobota, 26 września 2015

Zbiórka Żywności

W dniach 25-26 września 2015 w sklepach w całej Polsce odbyła się Zbiórka Żywności, której organizatorem jest Bank Żywności we współpracy z firmą Danone. Zebrane produkty zostaną przeznaczone dla placówek zajmujących się dożywianiem dzieci. 

Kolejny raz miałam okazję wziąć udział w takiej akcji. Pierwszy raz był chyba trzy lata temu, kiedy to zaraz po szkoleniu wolontaryjnym w Caritas dostałam ankietę, w której zaznaczałam, gdzie chciałabym się zaangażować. Szczerze to nawet nie pamiętam, co tam napisałam. Niedługo po tym otrzymałam telefon, czy nie chciałabym wesprzeć swoim czasem zbiórki żywności. Nie umiem odmawiać, więc się zgodziłam :) Dokładnie nie pamiętam, ale chyba za drugim razem pełniłam już rolę opiekuna wolontariuszy. Podczas dzisiejszej zbiórki również przypadła mi taka funkcja.

Głównym zadaniem wolontariuszy jest zachęcanie klientów supermarketów do kupienia kilku produktów więcej i wsparcia nimi niedożywionych dzieci. Zachęta odbywa się poprzez wręczenie ulotki i obdarzenie pięknym uśmiechem. Poza tym, gdy wózek jest pełen, wolontariusze  przenoszą produkty do kartonów, sprzątają ulotki, które ktoś wyrzucił,  a gdy ktoś podzielił się zakupami - serdecznie mu dziękują. Zazwyczaj "na warcie" stoją dwie osoby przez około 2 godziny, po czym następuje zmiana. Czyli nic trudnego czy męczącego.

Jako opiekun dodatkowo czuwam nad listą obecności, kontaktuję się z kierownictwem sklepu, sprawuję opiekę nad niepełnoletnimi uczestnikami zbiórki, tym, którzy są pierwszy raz, tłumaczę, co mają robić itd. Czasem zdarza się, że ktoś nie przyjdzie, wtedy muszę go zastąpić. No i spędzam tam troszkę więcej czasu niż wolontariusz :)

Podczas takiego wolontariatu można przełamać swoją nieśmiałość czy obawę przed kontaktami z drugim człowiekiem. Od tego, w jaki sposób podejdziemy do tematu, zależy powodzenie lub nie zbiórki. Gdy wolontariusz ciągle gra na telefonie, mrukliwie odnosi się do klientów czy jest zbyt natarczywy, to mało kto zechce wrzucić coś do jego koszyka. Natomiast, kiedy jest on uśmiechnięty, nie naciska do wzięcia ulotki, potrafi wytłumaczyć, co to za akcja, to wózek momentalnie się zapełnia.

Klienci czasem negatywnie podchodzą do zbiórki "w każdym sklepie mnie męczą", inni chcieliby pomóc, ale nie mają możliwości, inni podczas zakupów zapomnieli, a inni z chęcią dzielą się zakupami. Czasem przepraszają, że tak mało, a pakują kilka kartonów ryżu, makaronu, jeszcze jakiś dżem... Inni przychodzą do sklepu tylko po to, by coś wrzucić, kolejni oddają coś, chociaż widać, że sami mało mają.

Minusem tego wolontariatu jest to, że trzeba być nastawionym na różne reakcje ludzi, nie wolno "brać do siebie" odmowy wzięcia ulotki czy negatywne komentarze odnośnie nas. Plusem to, że poznajemy nowe osoby, przełamuje własne bariery (głównie komunikacyjne), nie trwa on długo, nie jest długoterminowy, nie jest męczący, a do końca dnia zostaje nam "przyklejony" uśmiech :)

Zdradzę Wam, że w tym roku nie dzwonili po mnie z zachętą do zbiórki, lecz już wiedzieli, że spotkają mnie w Diecezjalnym Centrum Wolontariatu i tam zaczęli szukać :) Stąd też opis tej akcji na blogu Caritas. To dzięki Diecezjalnemu Centrum Wolontariatu zostałam skierowana do zbiórek żywności.

 Gdy po zbiórce auto przyjechało po kartony, oddałam ich 10 pełnych żywności. Jeden z nich był mojej wysokości, więc wyobraźcie sobie, jakie to ilości produktów. Wierzę, że pomogą one komuś zaznać chwili szczęścia.

środa, 23 września 2015

Drobnostki stające się fundamentem szczęścia...

W wolontariacie bywają tygodnie w których każdego dnia dzieją się niesamowite rzeczy, bywają też takie, gdy każdy dzień wygląda tak samo. Mają one jednak taką samą ważność.

W tym tygodniu znowu pomagałam przy warsztatach, uzupełniałam dokumentację wolontariuszy Światowych Dni Młodzieży czy pisałam artykuły o pobycie na spotkaniu kadry. Czyli... tydzień jak co tydzień :) Nie odczuwałam jednak monotonii, nie ma dwóch takich samych dni, czasem uśmiech drugiej osoby czy drobny gest kogoś obcego sprawia, że inaczej zapamiętujemy dany czas. Wyraziłam się może górnolotnie, jednak nie wiem, jak przekazać to, że w życiu nie każdy dzień musi być "mega niespodzianką" czy "zbieraniną" cudów. Warto dostrzegać szczęście w drobnostkach :)

[Teraz tak się zastanawiam, czy dostrzegłam te małe rzeczy w tym tygodniu, ale chyba tak, skoro pamiętam każdy dzień :) Trudno mi jednak wskazać, co wywołało u mnie radość. 

Po napisaniu całego postu przypomniało mi się, jak licealista pomógł mi nieść ciężkie pudło, ktoś zażartował i poprawił mi humor, takie drobnostki, a ubarwiają świat. ]

Poza wolontariatem mam też życie osobiste, w tym tygodniu ono bardziej przeważa. "Herbatka z aureolą", spotkanie z grupą bierzmowanych, praca,  koncert czy kurs migowego. Na wszystko znajduję czas. Ktoś kiedyś mi powiedział, że im masz więcej obowiązków, tym łatwiej zorganizować sobie czas wolny. Gdy poświęcasz się tylko jednej rzeczy (praca, szkoła), nie znajdujesz chwili na przyjemności, nie masz gdzie jej "wcisnąć".  Mając dzień wolny po prostu "nie chce mi się" posprzątać, ugotować czegoś dobrego czy wyjść ze znajomymi. Gdy rano jadę na wolontariat, następnie mam spotkanie w parafii, wieczorem spacer z przyjaciółmi, znajduję czas na posprzątanie czy przeczytanie ulubionego czasopisma. Doba każdego z nas ma tyle samo godzin, to od nas zależy, ile z niej "wyciśniemy".

W tym tygodniu opiszę Wam o wolontariacie, do którego jeszcze nie nawiązywałam, chociaż to była chyba pierwsza akcja (oprócz kolonii) do której włączyłam się przez pośrednictwo Diecezjalnego Centrum Wolontariatu w Kielcach. Ale rąbka tajemnicy uchylę dopiero w weekend. Zachęcam do lektury! Tym bardziej, że to już ostatnie dni moich intensywnych działań w wolontariacie. Kończą się wakacje, więc i mój czas wolny. Oczywiście nie rezygnuję z tego, co kocham! Już w kalendarzu zapisałam kilka jednorazowych akcji, w które z chęcią się włączę. Jednak nie będę mogła już poświęcać się codziennie, może wygospodaruję chociaż godzinę w tygodniu na pomoc w Caritas. Liczę, że plan zajęć mi w tym pomoże :)

Miałam napisać dwa zdania, wyszedł całkiem spory post... Ach te kobiety, jak zaczną gadać, to nie potrafią skończyć :) Do "przeczytania"!

niedziela, 20 września 2015

Spotkanie kadry kolonijnej

Lubię mieć coś zaplanowane, nawet w odległym terminie i czekać na to. Wtedy każdy dzień jest łatwiej przetrwać, byleby bliżej do danego wydarzenia. Jednak teraz mam dylemat, skoro już po spotkaniu kadry, to na co mam czekać? Na kolejne kolonie? :)

Już pisałam, że uwielbiam powakacyjne spotkania kadry kolonijnej. W tym roku, pomimo splotu różnych wydarzeń, także wzięłam w nim udział.
Piątek był bardzo "zakręconym" dniem. Rano pojechałam wraz z przyjaciółką na Śląsk, aby uporządkować kilka spraw związanych z uczelnią, spieszyłyśmy się jednak bardzo, gdyż po południu miałam kilka zobowiązań. Zdążyłam jednak "wpaść" do Caritas i pomóc pakować rzeczy na spotkanie kadry. Zaraz potem pobiegłam na kurs języka migowego na który się zapisałam, aby otworzyć się na inne formy wolontariatu. Do pobliskiego Kaczyna dojechałam dopiero około 21:00, aby pomóc przygotować rozrywki na kolejny dzień. Czekali już tam Marta, Paulina, Damian i Adrian. Okazało się, że w czasie, gdy ja zgłębiałam tajniki języka migowego, oni już stworzyli jedną z atrakcji. Mogłam więc tylko pomóc przy wymyślaniu kolejnej. Później graliśmy w kilka nowych gier, aby sprawdzić, czy są odpowiednie na kolejny dzień (odpowiednio interesujące, dostosowane do takiej liczby uczestników, angażujące wszystkich lub skupione na jednej osobie itd.).

W sobotę już o 9:40 przyjechała pozostała część kadry. Rozpoczęliśmy od kawy, ciasta i prezentacji swoich turnusów. Było około 30 osób, czyli połowa tych, które tegoroczne wakacje spędziła na kolonii Caritas. Niektórych odstraszyła pogoda, inni mieli różne zobowiązania, więc wydaje mi się, że nie jest to mało. Prezentacje przybierały różne formy, jednak nie było dwóch takich samych, a przecież powtarzała się kadra, ośrodki czy nawet uczestnicy. Pokazuje to, że nie można się zniechęcać, gdy jakaś kolonia nam się nie podobała, bo każda jest inna. Następnie mieliśmy Mszę Świętą w pobliskim kościele. Ubarwiliśmy ją swym śpiewem. Po obiedzie rozpoczęliśmy pierwszą z zabaw. Uczestnicy podzieleni na grupy szukali schowanych osób. Następnie wykonywali oni zadania związane z tegorocznym programem kolonijnym. Byłam jedną z tych, które czekały na kolejne grupy i dawały im zadania. Tak się zasiedziałam, że później to mnie szukali, abym mogła wziąć udział w kolejnej zabawie. Była to gra sytuacyjna. Wcielaliśmy się w różne role, które mieliśmy opisane na kartkach. Następnie musieliśmy bronić swoich racji podczas debaty na spotkaniu w wymyślonej gminie "Kozie doły". Wielu ubrało się odpowiednio do sytuacji, miało odpowiednie rekwizyty, rewelacyjne wcielało się w swoją rolę. Na zakończenie doszliśmy do wniosku, że gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta :)  Osobiście miałam problem z wcieleniem się w taką rolę, nie potrafiłam wtrącić swojego zdania czy też zgodzić się z tym, co mówiła osoba, której według zadania miałam słuchać. No ale innym się bardzo podobało, a to najważniejsze :) Kolejnym punktem programu był grill i ognisko, przy którym śpiewaliśmy i tańczyliśmy do utraty tchu. Na nocleg pozostała grupa około 15-stu osób. Jednak, zanim on nastąpił, graliśmy w wiele gier. Pozwoliło nam to lepiej się zintegrować, poznać, kto coś myśli na dany temat lub jaki ma talent aktorski, podyskutować.

W niedzielny poranek spotkaliśmy się na pysznym śniadaniu, a następnie uczestniczyliśmy w Mszy Świętej. Zaraz po niej nadszedł czas rozstania. Było to trudne, bo przez te kilka godzin zżyliśmy się ze sobą. Już planowaliśmy, że na kolejne kolonie pojedziemy razem. Wierzę, że tak się stanie. A tych niezdecydowanych zachęcam do zostania wychowawcą.
Jeszcze nie mam zdjęć, więc wstawiam dyplom, który otrzymałam. Przepraszam za jakość :)

czwartek, 17 września 2015

Jak rozśmieszyć Pana Boga?

Pomimo, że to ostatnie dni wakacji, wcale nie odpoczywam, tylko staram się jak najwięcej siebie dać innym. Nie wiem przecież, czy w roku akademickim znajdę czas na to, co lubię. Często rozkład zajęć nie pozwala na prowadzenie jakiegokolwiek życia poza uczelnią :) Ostatnio mało piszę ze względu na nadmiar obowiązków, spraw związanych z uczelnią, parafią, rodziną, ale też przez wciąż zepsuty sprzęt. W ciągu najbliższych dni jednak się to powinno zmienić :)

Jest chyba takie powiedzenie: "Jeśli chcesz rozśmieszyć Pana Boga, to powiedz mu o swoich planach". Zgadzam się z nim w 100%. W poniedziałek przyszłam do Caritas skorzystać z komputera, bo chciałam napisać artykuł do gazetki parafialnej. Zaraz po tym miałam wracać do domu. Okazało się, że dobrze, że przyszłam :) Poproszono mnie, bym dostarczyła zaproszenia do kilku miejsc, posprzątałam w szafach z materiałami plastycznymi, odwiedziło nas też kilku gości, np. ksiądz z którym byłam na kolonii.

We wtorek również zmieniłam swoje plany. Miałam ten dzień spędzić na załatwianiu spraw na uczelni, jednak, nie dość, że zrobiłam to szybciej niż planowałam, to w dodatku kolejny raz się przydałam. Rano pakowałam worki i listy zachęcające do zbiórki zużytych telefonów komórkowych w celu wsparcia hospicjum, następnie pomagałam je rozwieść. Koło południa pomagałam koordynatorowi przy prowadzeniu warsztatów  dla licealistów. Niby nic wielkiego - przygotowanie poczęstunku, podawanie przyborów piśmienniczych itd., ale miałam okazję obserwowania z boku pracy podczas takich szkoleń, zachowania uczestników, porównania, jak różne grupy realizują ten sam temat. To istotne dla mnie ze względu na kierunek, który studiuję. Dotąd zazwyczaj byłam jedynie uczestnikiem, nigdy obserwatorem. Niedługo będę sama w roli prowadzącego zajęcia dla uczniów szkół średnich, więc warto już teraz "wejść w ich klimat".

Środa była bardzo intensywnym dniem ze względu na wiele grup szkoleniowych, na których wielokrotnie przekazywano ten sam temat. Wprawdzie zawsze wyglądało to inaczej, ale po kilku godzinach miałam już dość :) Zobaczyłam, jak można w odpowiedni sposób reagować na zaczepki uczniów czy zmianę tematu. Tego nie piszą w mądrych książkach, tego trzeba się nauczyć, a dzięki przyglądaniu się, jak robią to inni, mam jakieś podstawy :) W ogóle, w tym tygodniu codziennie nas ktoś odwiedzał. Uwielbiam takie wizyty! Śmiech, rozmowy, kawa, herbata, to bardzo miły czas. No oczywiście nie liczę osób, które wpadają "na chwilę" podpisać porozumienie, zapytać o o jakąś formę wolontariatu czy przez pomyłkę wchodzą do naszych drzwi. Oni niestety nie zostają na dłużej, a byłoby to ciekawym doświadczeniem znaleźć wspólny temat z nieznaną sobie osobą.

Dziś natomiast zrobiłam sobie "odwyk" od wolontariatu, jednak już  czuję, że nie może on długo trwać :)

Najbliższy post będzie już po moim powrocie ze spotkania z kadrą kolonijną. To wydarzenie, na które czekam cały rok! Z pewnością podzielę się z Wami przeżyciami. Do "zobaczenia" wkrótce :)

czwartek, 10 września 2015

Radosny powrót do codzienności

Dziś znów odwiedziłam Wolontariat i zdałam sobie sprawę, jak bardzo tęskniłam za Caritas. Nie omieszkałam powiedzieć o tym ks. Krzysztofowi Banasikowi, zastępcy dyrektora Caritas. Bardzo go to ucieszyło :)

Czułam się, jakbym nie była tu od wieków... Wszystko wysprzątane (czyżbym ja tak brudziła?), pracownicy zadowoleni z życia... Chyba odpoczęli ode mnie :) Po opowieściach z wyjazdu, swoich przeżyciach, okazało się, że jednak to nie będzie spokojny dzień. Kontynuowałam akcję "porządki", nie tylko w pomieszczeniu, ale i dokumentach kolonijnych. Teraz, gdy są już wszystkie, wystarczy je posegregować i odłożyć do następnych wakacji :) Było też wiele innych rzeczy, jednak nie będę przecież opisywać każdej czynności :) Ciężko było mi na nowo przyzwyczaić się do stukania klawiatury, głosów "żyjącego" miasta, hałasu niszczarki czy tego, że ktoś tłumaczy mi, jak coś zrobić. W Niepokalanowie była spokojna atmosfera, podczas rozważania Ewangelii przychodziły do nas wiewiórki i nasłuchiwały, a częściej niż głos ludzki słyszałam ciszę... Wcale nie narzekam! Po prostu przez taką odskocznię czuję, że to dwa różne światy. Jednak chyba bardziej wolę "ten", a "tamten" służy naładowaniu akumulatorów na kolejny rok działania.
Dziś krótko, ale (chyba) treściwie. Muszę się wyspać, aby kolejny dzień owocnie  spędzić w moim ulubionym Caritas :) Dobrej nocy wszystkim i odkrycia takiego miejsca, jakie ja znalazłam w budynku przy placu Najświętszej Maryi Panny w Kielcach :)

środa, 9 września 2015

"Maryjna droga nawrócenia"

Niepokalanów. A konkretniej - Teresin Lasek. Miejsce, gdzie czas się zatrzymuje. Gdzie na naszych oczach dzieją się prawdziwe cuda. Gdzie... Gdzie Bóg umacnia człowieka.

Od 31 sierpnia do 6 września przebywałam w Teresinie Lasku na rekolekcjach dla niepełnosprawnych i wolontariuszy. To było dla mnie nowe doświadczenie, nie miałam tak długotrwałej styczności z osobami nie w pełni sprawnymi. Wprawdzie w lutym, podczas obchodów Dnia Chorego, który wspierali wolontariusze Diecezjalnego Centrum Wolontariatu, pomagałam takim osobom. Jednak inaczej jest, gdy podaje komuś kubek wody, a inaczej, gdy staję się czyimiś rękami i nogami...

W rekolekcjach uczestniczyło ponad 50 osób- sprawnych i nie. Wraz z Agnieszką opiekowałam się 30-letnią Kasią, która jeździ na wózku inwalidzkim. Jednak często musiały nam pomagać inne osoby, gdyż nie miałyśmy doświadczenia, umiejętności czy chociaż siły. Pomimo wielu trudności, przełamywania własnych barier, a także tych architektonicznych, wszyscy cali, zdrowi i szczęśliwi dotarli do końca turnusu :)

Na turnusie były osoby z różną formą niepełnosprawności. Niektórzy jeździli na wózkach inwalidzkich, inni poruszali się o kulach, a byli też tacy, którzy nie mieli problemów z poruszaniem, ale chorowali na inną chorobę utrudniającą normalne funkcjonowanie. Jedni ścigali się swoimi wózkami elektrycznymi, drugich trzeba było pchać. Część osób swobodnie mówiła, u części trudno było zrozumieć, co chce wyartykułować. Niektórzy wyglądali na pełnosprawnych, póki nie ukazał się ich wózek, u innych z daleka było widać powykrzywiane w różne strony kończyny. Kilka osób chorych od urodzenia, kilka z nabytą niepełnosprawnością. Można by tak wymieniać bez końca. Jednak co ich połączyło? Wszyscy zdecydowali się spędzić tydzień z Maryją Niepokalaną.

Plan dnia był przepełniony modlitwami, pracą w grupach, ale też zabawami. Dzień rozpoczynaliśmy ok. 7:30, kiedy to w kaplicy śpiewaliśmy pieśni chwalące Maryję. Potem śniadanie, praca w grupach (na podstawie Pisma Świętego wtajemniczaliśmy się w Miłosierdzie Boże), Eucharystia, potem obiad, chwila wytchnienia, Koronka do Miłosierdzia Bożego połączona z celebracją, kolacja i wieczorna adoracja dziękczynna. Czasem nasz rozkład zajęć się zmieniał. Pierwszego dnia udaliśmy się do Niepokalanowa, aby obejrzeć film "Ziemia Maryi". Środę poświęciliśmy na pojednanie z Bogiem, w czwartek odbył się bal przebierańców i pokaz sztuczek magicznych, w piątek Droga Krzyżowa i Sakrament Namaszczenia Chorych, uczestniczyliśmy też w wieczorku poetyckim. Każdego dnia była też inna oprawa modlitw. Wiele z nich poruszało do łez. Wolontariusze przygotowywali śpiew, rozważania, jednak najwięcej emocji wzbudził moment, kiedy to do każdego podchodził Jezus skryty w Monstrancji i można było wpatrywać się w niego z tak bliska. Podczas Eucharystii niepełnosprawni aktywnie się włączali w przebieg liturgii: śpiewali, "przynosili" Dary Ołtarza, czytali fragmenty Pisma Świętego, prowadzili modlitwy różańcowe. Nikt nie czuł się tu gorszy, a wręcz przeciwnie - każdy poczuł, że stanowi istotny element świata, że Bóg po coś zesłał go na ziemię, miał powód, by dać mu taką chorobę.

Czułam się tu jak w jednej, wielkiej rodzinie. Każdy był pomocny, gdy nie mógł podać ręki - ofiarowywał uśmiech czy modlitwę. Pomimo że czasem było ciężko, miałam dość, źle się czułam, drobne gesty osób niepełnosprawnych pozwalały mi powstać z kolan i nieść im siebie. Przecież bez moich dłoni nie zjedzą zupy, nie skorzystają z toalety, nie wykąpią się, nie pojadą na Eucharystię, nie położą się spać... Większość osób przyjeżdża tam od kilku lat, niektórzy byli tam po raz pierwszy, ja czuję, że chciałabym wrócić, może na inną formę rekolekcji. Ten czas spędzony w Teresinie pozwolił mi się wyciszyć, odizolować od świata, skupić na mojej wierze, na tym, co chciałabym robić w życiu, poznałam tu niesamowitych ludzi, za którymi już tęsknię.

Cieszę się, że przez przypadek, przez ogłoszenie na stronie Diecezjalnego Centrum Wolontariatu, przez zachętę koordynatora, spędziłam cudowny czas blisko Maryi. Znowu piszę chaotycznie, znowu nieskładnie, ale to przez emocje, które wciąż mam w sobie. Trudno mi zawrzeć to wszystko, te odczucia, atmosferę...
Niepełnosprawni też potrafią się bawić!

Z podopieczną Kasią i drugą wolontariuszką