poniedziałek, 27 marca 2017

Jak NIE zdawać

Dziś temat nie dotyczący wolontariatu, ale w moim życiu bardzo z nim związany. Chodzi o prawo jazdy, a konkretnie jego brak. Gdybym je miała, mogłabym dalej prowadzić rejon Szlachetnej Paczki, uczestniczyć w wielu wyjazdach czy akcjach, a tu niestety klapa... Opowiem Wam moją dłuuuuugą historię zdobywania tego upragnionego plastiku, niestety, to wciąż never ending story. Mam nadzieję, że moje perypetie wywołają uśmiech na Waszych twarzach :)

25.01.2013 r. 8:30 - 8:45
Pierwszy egzamin nie trwał długo. Chyba nawet nie ruszyłam, albo ruszyłam kawałek... Miałam otwarte drzwi od bagażnika (przecież ja nawet nie umiem otworzyć go, więc to nie ja) albo najechałam na linię. Wskazałam wszystko dobrze i na tym się skończyło.

14.02.2013 r. 13:54 - 14:00
Egzamin miał zacząć się o 12:50, ale trochę sobie poczekałam, wtedy były jeszcze inne zasady egzaminowania, zmiana micry na toyotę itd. Tu chyba nawet nie ruszyłam, bo mi dwa razy zgasł... Albo ruszyłam prosto na linię? Za wiele w 6 minut nie mogłam popełnić błędów :)

15.03.2013 r. 9:36 - 9:43
Tu na egzamin czekałam od 8:20. Tu mam nawet zanotowane, że wjechałam na linię :) Co ciekawe, przez kilka pierwszych, chyba 6, egzaminów zawsze miałam sprawdzić poziom oleju :)

16.04.2013 r. 9:25 - 9:38
I tu zaczynają się ciekawe opowiastki. Na ten egzamin pojechałam z koleżanką. Czekałyśmy od 8:30, ciepło, wyszłyśmy więc na zewnątrz. Szedł piękny, młody i przystojny egzaminator, a ona na to: "Nie mogłabym się z takim przystojniakiem skupić na egzaminie". Nagle okazało się, że ja mam jechać właśnie z nim. No super, po tym, co mi nagadała. Wsiadłam, zrobiłam plac i pojechałam na miasto! Przypominam, że pierwszy raz. Wszyscy mówili: pamiętaj o znaku STOP przy wyjeździe z WORD-u. No oczywiście nigdy go nie widziałam, więc zatrzymałam się przed nim, a nie przy drodze, żeby sprawdzić czy coś jedzie. No i wiadomo jaki wynik...

21.05.2013 r. 10:10 - 10:27
Tu czekałam od 8:20, ale UWAGA! Wyjechałam na miasto! I jak widać, nawet trochę jeździłam. Powiem, co miałam po jednym błędzie: parkowanie prostopadłe, zawracanie, omijanie, zmiana kierunku jazdy, respektowanie zasad techniki kierowania pojazdami. Tutaj chyba chodziło o to, że jechałam tak blisko samochodów, że pourywałabym lusterka i jechałam tak, że egzaminator się bał o swoje życie. Ale nie jestem pewna :)

06.06.2013 9:40-9:45
Znowu czekałam od 8:30. Na pamiątkowej karcie mam zapisane, że zagrażam życiu innych osób :) cokolwiek to oznaczało i błąd przy ruszaniu mam.

27.06.2014 r. 10:35 -11:04
Po roku przerwy postanowiłam spróbować jeszcze raz. Czekałam na swoją kolej od 10:00. Byłam z inną koleżanką, czerwiec, więc ponownie czekałyśmy na zewnątrz. Szła pewna pani egzaminator, na co koleżanka powiedziała na głos, że lepiej żebym jej nie miała, bo dziewczyny u niej nie zdają, a dziś od rana to już kompletnie nikt. Oczywiście, jak to bywa, musiała usłyszeć, a ja trafiłam na nią. O dziwo, było dobrze. I miasto szło itd., miałam źle zrobione zawracanie, ale do naprawienia. No i nastąpiła nieszczęsna zmiana pasa ruchu. Nie wiem, czy ktoś chciał mnie wpuścić i ponaglał, czy się bał wyjechania, ale zatrąbił, co skutkuje przerwaniem egzaminu. Nie było możliwości zamiany miejsc, więc jechałam dalej, ale już wiedziałam, że niezdany egzamin. Łamałam więc wiele przepisów, przez emocje już nie zwracałam uwagi na znaki itd. Egzaminatorka na to: "Co pani robi?!", a ja odparłam, że przecież i tak nie zdałam.

13.03.2017 r. 12:25-12:43
Trzy lata później.... Oj, w międzyczasie zdawałam nową teorię i na tym się skończyło. Potem latanie za profilem kierowcy, szukaniem instruktora i ponownie wsiadłam za kółko. Trafiłam na najwspanialszego egzaminatora na świecie (tego przystojniaka). Najpierw przeraził się, bo spaliłam sprzęgło ruszając na placu, ale przemilczał to. Potem podirytowałam go tym, że ciągle trzymałam nogę na sprzęgle. W pewnym momencie jadąc ze mną zapiął pasy, co nie wróżyło nic dobrego. Ale pokonałam nietypowe sytuacje na drodze: zablokowany dojazd do mojego wolnego pasa ruchu, zaparkowane samochody tak, że musiałam najechać na podwójną ciągłą... Gdy jechałam blisko zaparkowanych samochodów, widziałam, jak jest przerażony, ale nic nie zaznaczał, powiedział tylko, że zły przejazd. Już mnie to zestresowało. I miałam skręcić w prawo na światłach. Szkoda, że zapomniałam, że piesi też mają zielone... I kolejne 140 zł poszło... Egzaminator przepraszał mnie, że musi mnie oblać. No cóż, ja sobie jeszcze z nim pożartowałam :D

27.03.2017 r. 10:08-10:23
Tak, to było dzisiaj :) Od rana byłam przerażona, na jeździe popełniałam kardynalne błędy przez stres. Na egzaminie już na wzniesieniu zgasł mi samochód. Potem nie wiedziałam, gdzie mam się zatrzymać. Ale pojechałam na miasto. Ale zaraz, wszyscy jadą w prawo, a mnie wypchnęła w lewo. Oj, będzie ciekawie. Rano, gdy jechałam, stała tam na obu pasach koparka. Kurcze, wciąż tam jest. Co tu robić? Wjechałam więc na chodnik. I o dziwo nie było to błędem :) Potem samochód zgasł mi przy wjeżdżaniu pod górę, wpadłam też w zakręt z ogromnym impetem, ale egzaminatorka nic nie powiedziała. I nadeszło zatrzymanie w wyznaczonym miejscu, które dwukrotnie zrobiłam źle. Okazało się, że nie dojechałam do prawej krawędzi. Pozwoliła mi jednak jeździć dalej. Ładnie zawróciłam, ale skręcając w prawo najechałam na podwójną ciągłą, co skutkuje oddaniem kierownicy. W późniejszej rozmowie stwierdziła, że widać, że dobrze czuję się za kółkiem, jadę pewnie (no sorry, jeżdżę już 5 lat), ale wszystko robię zbyt szybko i nerwowo. Stwierdziłam, że no cóż, zdam za 10 razem, a ona na to, że czemu mam tak mało wiary w siebie. Ja na to: "Ale to mój dziewiąty". Wyobraźcie sobie jej minę :)

Kolejny egzamin już ustalony. Chyba powinnam ogłosić społeczną zbiórkę na moje prawko, ciekawe, kto by mi współczuł i się dorzucił, a kto bałby się wypuścić mnie na polskie drogi :) Ale ja naprawdę umiem jeździć, a że głupia się stresuję i robię wtedy wszystko jeszcze szybciej, niż zwykle, to co poradzę. Mam nadzieję, że odstresowałam Was w ten poniedziałek i udowodniłam, że nawet w najgorszej sytuacji nie można się poddawać. Mi nawet nowenny do św. Rity już nie pomagają, ale walczę!

środa, 22 marca 2017

Sprintem przez ostatnie dwa tygodnie

Znowu dawno nie pisałam, a to właśnie dlatego, że tyle się działo. Może więc krótkie streszczenie ostatnich dwóch tygodni :)

8 marca, oprócz Dnia Kobiet, odbył się Wieczór Filmowy dla Wolontariuszy. Najpierw oczywiście były życzenia od naszych mężczyzn, a potem próba upieczenia gofrów :D Próba, ponieważ nie wyszły idealne, ale pyszne. No a potem cisza, bo film :) Chociaż w niektórych momentach ciężko było się powstrzymać od komentarzy :) Tytuł to "Dla ciebie wszystko". Wzruszający, zaskakujący, interesujący - więcej nie zdradzam, wystarczy obejrzeć.

Wciąż trwa tez kurs dla wychowawców wypoczynku. 11 marca poświęciliśmy na zajęcia praktyczne: uczyliśmy się zabaw ruchowych, plastycznych, z chustą klanzy, dowiadywaliśmy się, jakie mogą zdarzyć się sytuacje problemowe i jak je można rozwiązać, był też moduł poświęcony pracom społecznie użytecznym. Co roku niby zabawy są te same, ale zawsze odkrywam w nich coś nowego lub po prostu odświeżam te, o których zapomniałam. Wiele zależy też od grupy - czy jest otwarta na takie atrakcje czy nie. Tu jedna była bardziej chętna, druga mniej. Ale wszystko się udało!

Wczoraj wolontariusze wybrali się na film "Chata". Krąży o nim wiele opinii, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych, jednak ja z czystym sumieniem mogę go polecić. Pokazuje życie z innej perspektywy niż ta, do której przywykliśmy. Wyjaśnia niewyjaśnione i pozwala zrozumieć więcej. Oj, dziś będę tajemnicza, żeby nie odbierać nikomu przyjemności z oglądania.

Dziś kolejne szkolenie dla nowych wolontariuszy, w weekend Zbiórka Żywności Caritas, ostatni weekend kursu wychowawców... Będzie się działo :) Życzę Wam owocnie spędzonych najbliższych dni :)

poniedziałek, 6 marca 2017

Kurs wychowawcy wypoczynku part I

W sobotę rozpoczęła się kolejna edycja Kursu wychowawców wypoczynku prowadzonego przez Caritas Diecezji Kieleckiej. Miałam okazję również tam być, chociaż kurs robiłam już kilka lat temu. 
Dzień zaczął się od przygód. Czekałam 45 minut na busa, który nie dojechał. Musiałam wrócić do swojej miejscowości i pojechać kolejnym, na szczęście zdążyłam :) Wprawdzie nie mogłam już pomóc w ustawianiu krzesełek i innych sprawach porządkowych, jednak uratowałam stół przed kolebaniem się :) Kursanci coraz liczniej gromadzili się w sali, ustawiali w kolejce do opłacenia kursu czy uzupełnienia danych na listach. Później mam zagwozdkę przy przepisywaniu "co autor chciał przekazać?". I zaczęło się... oczywiście modlitwą. Na początek nasz koordynator Damian, który już "tysiące" razy był na kolonii w różnych rolach, wprowadził wszystkich do kursu. Przytoczył najważniejsze informacje prawne, organizacyjne i oddał głos swojej następczyni, Pani Joannie Śmiech, która również ma ogromne doświadczenie w zakresie kolonii: nie tylko była tam wychowawcą, kierownikiem, ale też wizytatorem, nawet na koloniach z dziećmi głuchymi czy niewidomymi (chyba nic dziwnego, że ten fragment mnie zaciekawił). Tłumaczyła wszelkie prawne aspekty związane z byciem wychowawcą, ale pokazywała też w praktyce, jak np. uzupełnić dokumenty czy stworzyć plan dnia, ramowy plan pracy itd. To chyba istotne, że oprócz części teoretycznej, prowadziła też elementy praktyczne. Bardzo podobało mi się, że gdy widziała znużenie grupy, przerywała na moment wykład i np. uczyła jakiejś kolonijnej piosenki. Była też praca w grupach - każda miała inne zadanie, jedni przedstawiali wierszyk, inni planowali co robić w czasie deszczu, a jeszcze inni tworzyli nazwę i regulamin grupy. To tylko kilka przykładów, gdyż grupa kursantów jest dość spora, więc pracowali w wielu zespołach.
Po 13:00 znowu moduł prowadził Damian Zegadło, który nawiązywał do przepisów ilustrując je przykładami z własnego doświadczenia - co może się stać, gdy... Takie obrazowe przedstawienie kolonii pokazało większości, że kolonie to nie zabawa, ale ogromna odpowiedzialność. Przedstawił też teorię w praktyce - nasze rozkłady dnia z zimowiska, konkursy czystości, różne filmiki z turnusów. Trudno mi po kolei wszystko streścić, więc po prostu sygnalizuję pewne treści, które mnie zaciekawiły lub były istotne.
Na zakończenie pomogłam uprzątnąć salę i ruszyłam do domu. Bardzo ciekawym doświadczeniem jest uczestniczenie w kursie, na którym sama byłam kilka lat temu. Treści, pomimo że podobne, odbiera się zupełnie inaczej, przez pryzmat własnego doświadczenia. Do każdego przykładu mogłabym dodać kilka swoich. Czuję się wtedy taka "doświadczona", chociaż tak naprawdę jeszcze mało wiem.
Dodam, że w kursie uczestniczy dość wiele moich znajomych, nawet moja mama. Wierzę, że po nim nie będą na mnie źli, że ich namówiłam, a będą nawet dziękować. W tym tygodniu chyba będzie więcej postów, gdyż na środę zaplanowany jest wieczór filmowy, o którym przecież muszę Wam opowiedzieć. Pozdrawiam i miłego tygodnia :)