czwartek, 9 listopada 2017

Gra Miejska

Wiecie, że pracę można pogodzić, a nawet połączyć z wolontariatem w Caritas Diecezji Kieleckiej? Bywa ciężko, ale się da! Przeczytajcie, w czym ostatnio uczestniczyłam.

Zaraz po szkoleniu w Kaczynie, ruszyły przygotowania do rajdu dla wolontariuszy i gry miejskiej. Bardziej skupię się nad tym drugim motywem ze względu na ilość czasu jej poświęconej. Różni wolontariusze, na czele z naszym koordynatorem, przemierzali zaułki Kielc, w deszczu i słońcu, rano i wieczorem, by znaleźć ciekawe zagadki dla uczestników Gry Miejskiej. Czasem było naprawdę ciężko (np. gdy miałam zepsute okulary i nie widziałam zbyt wiele, a tu jeszcze trzeba było odczytywać napisy z pomników), ale dało się odczuć, że było warto (czasem nawet kosztem poświęcenia spotkań z chłopakiem 😝).

Ale jak pogodziłam pracę z grą? Zabrałam na nią moich podopiecznych ze świetlicy! I chodź dotarliśmy spóźnieni, było ciężko "utrzymać język za zębami" przy rozwiązywaniu zagadek na punktach, to widać, ile przyniosło to wszystkim radości. Po półtoragodzinnym bieganiu po mieście (najgorsze, że niezaplanowanym i chaotycznym, oj, odczułam to), moja drużyna zajęła ostatnie miejsce, ale nie widziałam smutku z tego powodu. Każdy zdobył jakiś upominek, zjadł pyszną pizzę, spotkał innych w podobnym wieku i to chyba było najważniejsze.

Nie będę się rozpisywać, czas mnie goni.
Chcę tylko dodać, że już można zgłaszać wolontariuszy w konkursie laurwolontariatu.pl. Pamiętacie, jakie to były dla mnie emocje? Pozwólcie, by inni też mogli ich doznać :)

wtorek, 17 października 2017

Kaczyn, X 2017 r.

Tak jak obiecałam, relacja z ostatniego szkolenia w Kaczynie. Cały projekt nosi nazwę "Aktywne postawy młodzieży - podnoszenie kompetencji, przedsiębiorczości i odpowiedzialności w wymiarze środowiska, a jest realizowany przez Caritas Diecezji Kieleckiej, a  współfinansowany ze środków Ministerstwa Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej.

Szkolenie było krótkie, ale intensywne. Na początek zebraliśmy się przed siedzibą Caritas, by stamtąd wyruszyć do pobliskiego Kaczyna. Po zakwaterowaniu, herbatce i słodkim poczęstunku na przełamanie lodów, zaczęliśmy szkolenie od... poznania się! Każdy do kilku zdań o sobie dodawał gest, który został następnie wykorzystany w zabawie w "zwierzątka". Kolejnym sposobem na poznanie innych uczestników była zabawa "ludź do ludzia" oraz wzajemne tworzenie identyfikatorów. Nie zabrakło też wspólnego regulaminu, podziału obowiązków i wyjaśnienia, skąd i dlaczego się tu znaleźliśmy, co zakłada projekt itd. Po jeszcze kilku innych zabawach (które okazało się, że miały wartość dydaktyczną, a nie rozrywkową) przeszliśmy do kolejnego punktu, czyli motywacji, rysowaliśmy swojego "wewnętrznego krytyka" i uczyliśmy się, jak zamienić go w coś pozytywnego. Dostaliśmy też kartki, na których wypisywaliśmy swoje pozytywne cechy w różnych dziedzinach. O dziwo, okazało się to bardzo trudne - powiedzieć coś o sobie dobrego.

Po obiedzie zawitał do nas gość - dziennikarz Radia Em, Piotr Wójcik, który pokazał nam, jak dobrze napisać tekst prasowy, skąd czerpać informacje i jak nie dać się zmanipulować mediom. Po krótkim oddechu i uzupełnieniu zapasów kawy - pora na coś stricte praktycznego, czyli zajęcia artystyczne. Pod okiem naszej niezawodnej Pauliny, przygotowywaliśmy pacynki na palce, które następnie miały utworzyć scenkę "I Ty możesz zostać wolontariuszem". Może nie wszyscy zrozumieli temat, ale na pewno się zaangażowali tak, że w ciągu dwóch godzin powstały maksymalnie dwie pacynki (ale za to jakie piękne).
 Po kolacjo-grilu - kolejny moduł, tym razem w formie gry. Wcieliliśmy się w robotników produkujących trampki, którzy przez inflację więcej wydają na materiały niż za nie zyskują, pracują bez ustanku, a nie mają za co zapłacić rachunków itd. Po emocjach związanych z symulacją,  mieliśmy chwilę na toaletę wieczorną, a po niej chętni mogli wziąć udział w wieczorze gier towarzyskich. Poszliśmy spać przyzwoicie, po północy 😋

Po niedzielnym śniadaniu i Eucharystii przygotowywaliśmy grę miejską, a następnie prezentowaliśmy owoce swojej pracy. Zeszło nam aż do obiadu, po którym podsumowaliśmy szkolenie. W ramach szkolenia otrzymaliśmy mnóstwo przydatnych gadżetów: zeszyty (przydały się głównie na zajęciach z dziennikarstwa), długopisy i samoprzylepne karteczki (pomocne podczas zajęć integracyjnych), a nawet pendrive'y. Jak widać, czasem warto poświęcić weekend, by nie tylko się rozwinąć, ale i coś otrzymać (a ponadto ja miałam możliwość spędzenia trochę więcej czasu z moim chłopakiem i starszymi podopiecznymi świetlicy, w której pracuję). Zapraszam do obejrzenia kilku zdjęć wykonanych przez naszego koordynatora.
Tworzymy pacynki z filcu...

A teraz szalone miny!

Zrobiłam żabę na wózku inwalidzkim, a za nią Wolontariusz z anielskimi skrzydłami

Wyszedł nam bajkowy zwierzyniec, ale przecież każdy może być wolontariuszem

Wszystko zjemy!

wtorek, 10 października 2017

Jak przyjemność zamienić w... sposób na życie

Do dzisiejszego postu zainspirowała mnie Młoda Matka. Ja jednak nie chcę się żegnać, ale witać po krótkiej, choć intensywnej przerwie. Co ja robiłam od kolonii? Spotykałam się z moim ukochanym, nadrabiałam domowe obowiązki, szukałam pracy i o tym właśnie będzie ten post. 

Z pracą, jak może wiecie, jest ciężko, zwłaszcza jak w swoim CV ma się tylko studia, kilka wolontariatów, kursów i wiele chęci, ale brak kilkunastu lat doświadczenia. Pracy "na poważnie" szukałam od marca - codziennie wysyłałam po kilka CV. Telefon oddzwonił parę razy, nawet gdzieś tam byłam na rozmowie, ale zawsze kończyło się to na niczym. Po powrocie z kolonii byłam przerażona tym, że za kilka dni wrzesień, a ja jestem bezrobotna (i to nawet oficjalnie :P), żadna ze szkół nie chciała tak wspaniałej polonistki jak ja 😃. Tylko mój chłopak wierzył, że może jeszcze gdzieś się załapię, sama sobie też to wmawiałam, a pozostali członkowie rodziny już mieli wizję wiecznego utrzymywania mnie. No cóż, narzekałam tak na jednej z  wizyt w siedzibie Caritas i okazało się, że będzie się zwalniało miejsce w jednej ze świetlic środowiskowych. Jakimś dziwnym trafem 😂 miałam przy sobie CV, złożyłam je i udało się!
We wrześniu kilka razy byłam na świetlicy, zobaczyć jak to funkcjonuje, zapoznać z dziećmi, a od hmm... wczoraj (jeśli zdążę dodać ten post wtedy, kiedy zaczęłam pisać) pracuję tam oficjalnie. Praca na świetlicy od szkoły różni się tym, że tu nie jestem specem od jednego przedmiotu, a od ... wszystkich i nigdy nie można się do tego przygotować, tak jak może nauczyciel do lekcji. I często trzeba być baaaaaardzo kreatywnym.
Zaczęłam też studia podyplomowe na kierunku oligofrenopedagogika. "Dokształcam się" do niego również poprzez wolontariat. Jak widać, czasem warto ofiarować trochę swojego wolnego czasu, aby kiedyś więcej zyskać. O swojej pracy opowiem Wam kiedyś więcej. A teraz szykuję się do kolejnego szkolenia w Kaczynie, dobrej nocy :)

środa, 16 sierpnia 2017

Wakacyjna Akcja Caritas - Kaczyn 02.08 - 15.08

Wróciłam wczoraj z kolonii w Kaczynie (ok. 15 km od Kielc). Jestem wykończona, wręcz wyglądam jak zombie, ale znalazłam trochę energii, by podzielić się z Wami "na świeżo" wspomnieniami. Będzie długo, więc zdjęcia w kolejnym poście.

Na miejscu byłam już przed 10 (02.08.17 r.) wraz z osobami odpowiedzialnymi w tym roku za kolonie - Damianem i Arturem. Wypakowaliśmy materiały przydatne na kolonii i zostawili mnie w oczekiwaniu na dzieciaki. Tych polskich nie było za wiele - 17, jednak hałasowali jakby było ich 50. Ale o tym później. Grupa 50 uczestników z Białorusi dotarła dopiero koło 17:00. Dopiero wtedy mogliśmy zapoznać wszystkich z regulaminami pobytu itd. Musiało to odbywać się przez dwie osoby, które nawzajem się tłumaczyły, aby każdy miał możliwość zrozumienia.

Trzeciego sierpnia odwiedziliśmy Bałtów, ale nie skupiliśmy się na dinozaurach, a "żywych" zwierzętach, niektóre z nich były bardzo egzotyczne (lemury, strusie), inne z "naszego" podwórka, ale dzieci rzadko je widują (kozy, różne gatunki drobiu).

Dopiero 04.08 znaleźliśmy czas na nazywanie grup i spotkania z wychowawcami. Była "Wirtualna szóstka" (moi chłopcy), "Wybrańcy Rarytasu", "Pczółki", "Fixiki" i "Biedroneczki". Popołudnie spędziliśmy na basenie w Morawicy. Ratownicy byli zszokowani tym, że dzieci mają chusty na rękach, by łatwo można było je rozróżnić, wychowawcy widoczne koszuli i, co najważniejsze, sami nie korzystają z atrakcji tylko czuwają nad podopiecznymi. Nawet bariera językowa nie stanowiła większych problemów (może to dzięki zajęciom z języka polskiego, które w tym dniu zostały przeprowadzone). Wieczorem po raz pierwszy zebraliśmy się wspólnie, by zaprezentować swoje grupy. Okazało się, że niektórzy mają niezwykłe talenty - śpiewali, sami pisali teksty itd. Później nie mogło zabraknąć apelu, no i do łóżeczek.

W sobotę postawiliśmy na tzw. "prace społeczno-użyteczne" - starsze grupy pomagały w sprzątaniu pobliskiego kościoła, a  młodsze - zbierały szyszki i patyczki z terenu ośrodka. Nie będę zapisywać wszystkich spotkań profilaktycznych, które prowadziłyśmy (zapomniałam dodać, że było 5 wychowawców - ja, Polka - Gosia, i Białorusinki - dwie Bożenki i Ania), zajęć muzycznych, przygotowań do Mszy Świętej i jej samej, podsumuję to na koniec. W sobotę wybraliśmy się też na krótki spacer po okolicy. Okazało się, że najważniejszym punktem dla dzieciaków był sklep (nawet pomimo zakazu lodów, chipsów i napojów gazowanych ze względu na bardzo duże upały). Wieczorem mieliśmy gości - Damiana, Paulinę i Martę, którzy przygotowali dekorację i przeprowadzili czuwanie z kanonami Taizé. Dla młodszych dzieci było trochę nudno, ale twierdziły, że to nawet fajne było, starsi odebrali to w sposób "głębszy".

Niedziela była skupiona na pobycie w ośrodku ze względu na liczne odwiedziny rodziców/opiekunów polskich dzieci. Był mecz polsko- białoruski (zwyciężyliśmy), gry integracyjne, spotkania z wychowawcą, a po południu ponownie przyjechała Paulina, tym razem z zestawem tańców integracyjnych. Przez blisko 2 godziny "wędrowała" wraz z kolonistami po różnych państwach i prezentowała piosenki z nimi związane. Po grillu kontynuowaliśmy "imprezowy" wieczór i przygotowaliśmy kilka skeczy.

Poniedziałek był długo wyczekiwany ze względu na przyjazd do naszego ośrodka Naukobusu z Centrum Kopernika w Warszawie. Zachwyceni byli nie tylko ci mali, ale i ci nieco starsi (a więc kadra, ks. Krzysztof Banasik czy Damian Zegadło). Po południu nie mogło zabraknąć gry w "Numerki" o której pisałam Wam już wielokrotnie. Dzieciaki błyskawicznie odnalazły wychowawców. Wieczorem trochę odpoczynku - wieczór filmowy, który ciągnął się do późnych godzin wieczornych.

08.08 to kolejny dzień wizyty w Centrum Kopernik dla tych, którym mało było eksperymentów. Pozostali rozgrywali mecz piłki nożnej i siatkowej. Po południu, korzystając ze wspaniałej pogody, wyruszyliśmy na spacer po okolicy. Wieczór poświęciliśmy na porządki w domkach i przygotowanie do wyjazdu do Krakowa i po prostu wyspanie się. Po porannej pobudce i nakarmieniu się Słowem Bożym, wyruszyliśmy do Łagiewnik, centrum Krakowa i Aquaparku. Wróciliśmy późno w nocy, ale zachwyceni.

10.08 kolejne atrakcje dla dzieciaków - spotkanie  z łucznikiem, a po południu basen. Wieczorem upragniona i wyczekiwana przez kolonistów dyskoteka. W piątek postawiliśmy na przeżycia duchowe i zwiedzaliśmy Święty Krzyż, tam też uczestniczyliśmy we Mszy Świętej. Wieczór podsumowaliśmy Drogą Krzyżową po terenie ośrodka z rozważaniami przygotowanymi przez dzieciaki. W sobotę kolejna wycieczka, tym razem do pobliskich Kielc. Nie zabrakło spotkania z ks. Krzysztofem Banasikiem pod budynkiem jego urzędowania - Caritas Diecezji Kieleckiej (koloniści otrzymali od niego słodki upominek), a także zwiedzania katedry, kieleckiej Sienkiewki, Rynku i chwili w Galerii Echo ze względu na zaopatrzenie grupy z Białorusi na powrót do domu. Po powrocie pokaz talentów uczestników - "Mam Talent w Kaczynie". Większość kolonistów prezentowała talenty wokalne, ale nie zabrakło też tańca i sztuczek magicznych.

Kolejna niedziela w Kaczynie nie przebiegała zbyt intensywnie. Jak zwykle odbyły się zajęcia profilaktyczne, z języka polskiego, mecz polsko-białoruski (ponownie zwyciężyliśmy), Eucharystia a na podsumowanie - dyskoteka. Tego dnia podsumowaliśmy turnus, wręczyliśmy uczestnikom dyplomy i drobne upominki. Dochodzimy do poniedziałku - ostatniego dnia pobytu kolonistów z Białorusi. Poranek spędzili na opuszczaniu i sprzątaniu domków w których mieszkali, a po obiedzie - spotkania profilaktyczne, zajęcia  z j. polskiego, quiz "Kocham Cię Polsko", prezentacji zdjęć z kolonii. Wieczorem przybył do nas niezwykły gość - dyrektor Caritas Polska, ks. Marcin Iżycki z prezentami - plecakami wypełnionymi po brzegi przyborami szkolnymi. Dzieciaki poprosiły, by odrazu je poświęcić na wieczornej Mszy Świętej. Tuż przed 22:00 nastąpił potok łez - nikt nie chciał wyjeżdżać z kolonii. Płakali nie tylko koloniści, ale i kadra. Wszyscy bezpiecznie dotarli do Grodna.
Grupa polska kolonię opuszczała 15 sierpnia. Poświęciliśmy ten dzień na Eucharystię, pakowanie i po prostu oczekiwanie na opiekunów.

Kolonia w Kaczynie została zrealizowana w ramach projektu Caritas Polska w partnerstwie Caritas Diecezji Kieleckiej współfinansowana w ramach sprawowania opieki Senatu Rzeczpospolitej Polskiej nad Polonia i Polakami za granicą. Nosił on nazwę "Dzieci, wiosna życia, zadatek przyszłości każdej dzisiejszej ojczyzny - kolonie Caritas dla dzieci polonijnych i polskich". 50 dzieciaków z Białorusi, 17 z Polski, 5 wychowawców, ksiądz, kierownik. Ja ponadto pełniłam funkcję trenera języka polskiego. Było ciężko, gdyż niektórzy uczestnicy znali język polski, inni nie wiedzieli kompletnie nic, a jeszcze inni niby wiedzieli, ale niewiele. Za pomocą autorskiego programu, poprzez zabawę zapoznawałam ich z polską literaturą, przysłowiami, słowami codziennego użytku, gramatyką itd. Osiągnęłam małe sukcesy - miałam kilku chłopców, którzy nic nie mówili po polsku, a po 2 tygodniach rozumieli większość komunikatów po polsku, a i sami się w nim wypowiadali rozbudowanymi zdaniami. Było też kilka osób, które zaparły się i nie chciały nic mówić po polsku, ale nie będę nikogo zmuszać. Polskie dzieciaki pozazdrościły Białorusinom zajęć językowych, więc grupa starszych dziewczyn, na kanwie moich zajęć, uczyła podstawowych słów po rosyjsku.

Prawie każdego dnia (wyłączając całodniowe wycieczki) kadra realizowała program profilaktyczny oparty na nauczaniu Janusza Korczaka. Niektóre tematy były chętnie omawiane przez uczestników, inne mniej, ale wydaje mi się, że całość zajęć można podsumować na plus. Kadra bardzo zżyła się ze sobą, pomagała sobie podczas tłumaczenia, podsuwała różne pomysły i starała się, by dzieciaki wyjechały zadowolone. Wypiliśmy hektolitry kawy z ekspresu, zjedliśmy mnóstwo słodyczy "na pobudzenie" i nieprzespaliśmy mnóstwa godzin. Bariera językowa powodowała wiele śmiesznych sytuacji, np. po otwarciu szafki dziecka i wysypaniu się rzeczy: "Ale tu masz hałas!", uczestnicy chcąc poświęcić plecaki pytali, czy mogą poświęcić portfele, a pierwszego dnia pytały, czy daleko jest magazyn (sklep), gdzie mają schować obuw i kiedy jest zawtra (śniadanie). Problem również był z określeniami pór dnia, godzinami, ale ostatecznie zawsze jakoś się dogadaliśmy.

Każdego dnia odbywała się również Msza Święta z kazaniem a'la rekolekcyjnym dotyczącym kerygmatu. Czasem najmłodsze dzieci miały już dość (znowu kościół?), ale dzielnie wytrwały do końca. Nie zawsze było różowo, były problemy z dzieciakiami, ale po co wspomniać złe, skoro można skupić się na tym, co dobre? W sekrecie dodam, że kilka ostatnich nocy kadra spędziła na graniu w eurobiznes (czuwali w tzw. "zielone noce", a musieliśmy coś zrobić, żeby nie zasnąć). Wróciłam zmęczona, ale zadowolona, że dzieciakom się podobało. (I mojemu chłopakowi też, kilka razy był nam pomóc czy po prostu potowarzyszyć). Może jeszcze tam kiedyś uda mi się być na kolonii.

środa, 19 lipca 2017

Wakacyjny czas

Nie mam zbytnio co ostatnio pisać, więc podzielę się moim niespodziewanym wyjazdem do... ZAKOPANEGO! Ale wszystko po kolei :)
"Tydzień obrony" spędziłam oczywiście w DCW 😜 Oj, no nie umiem inaczej, trochę pracy było przed wyjeżdżającymi turnusami. Zostałam specem od segregacji leków, okazało się, że dużo o nich wiem. Każdy turnus został więc zaopatrzony w lokomotiv, rutinoscorbin i spray na komary 😁 Robiłam też inne rzeczy, ale minął tydzień, a ja już nie pamiętam, co :(
W środę oficjalnie zostałam magistrem filologii polskiej (teraz czekam na oferty pracy, możecie je przesyłać tu. - nie żartuję 😀) na same 5, a po obronie - oczywiście znów do DCW :) Wtedy też wynikł mój nagły wyjazd do Zakopanego - jeden z wychowawców nie mógł wrócić ze swoją grupą, więc go (chyba) godnie zastąpiłam. Dzieciaki były cudowne: w ogóle nie prosiły o postój, nie hałasowały, nie przejadały się, nie budzili w autokarze, po prostu tak, jakby ich nie było. Prawie całą drogę padało, więc pogoda idealna do dłuższej wyprawy - nie było duszno, deszcz wywoływał uczucie senności, co przyczyniało się do "grzeczności". W Zakopanem nie spędziłam wiele czasu, tyle co zjedzenie zupy u naszej kochanej Hani i przywitanie "nowej" i "starej" pani kierownik oraz kadry. Wróciłam zmęczona, ale szczęśliwa i trochę żałowałam, że tam nie zostaję na cały turnus. Ale dziś okazało się, że niedługo sama dostanę gromadkę na kolonii. O tym jednak napiszę już niedługo, na razie przypomniało mi się, że moje konspekty leżą nietknięte😟 Życzę dobrej nocy!😉

poniedziałek, 10 lipca 2017

Wracamy!

Wróciłam do "żywych", czyli do Diecezjalnego Centrum Wolontariatu w Kielcach. Wprawdzie jeszcze z "doskoku", ale czasem tak się życie układa :) Choć ostatnio moje życie zajmowała/zajmuje obrona i pisanie pracy magisterskiej, to nie mogło mnie dziś zabraknąć w DCW. Zastanawiacie się pewnie czemu? Bo nasz koordynator ma urodziny :) Nie wiem tylko, czy mogę zdradzić które😝
Było mnóstwo życzeń, prezentów, słodkości. Niestety, urodziny nie zwalniają od pracy, zwłaszcza tak gorącym okresie wakacyjno-kolonijno-projektowym. Trochę pomogłam przy szykowaniu koszulek dla kadry, śpiewniczków dla dzieci i szukaniu kogoś na zastępstwo do kadry (Tak, udało się!) itd. Jutro też tam wpadnę, więc może uda mi się zrobić coś więcej. Do kolejnego postu!


Zapomniałam! W ubiegły poniedziałek byłam na tzw. "odprawie" kolonii do Zakopanego. Dopiero wyjechali, a niedługo już wracają :) Pojechała tam chyba jedna z najbardziej zgranych i/lub sprawdzonych kadr podczas tych kolonii. Zobaczymy, jak ich wrażenia po powrocie :)

Jeśli Wam mało mojego pisania, zapraszam na stronę http://wolontariat.kielce.caritas.pl/ gdzie również znajdziecie kilka moich tekstów. :)

poniedziałek, 19 czerwca 2017

Alleluja, czyli Happy Day!

W ostatnią sobotę, 17 czerwca, na urokliwej Kadzielni w Kielcach odbył się koncert Alleluja, czyli Happy Day 2. Rok wcześniej, gdy do naszego kraju przybyli pielgrzymi z całego świata, by uczestniczyć w Światowych Dniach Młodzieży, odbył się podobny koncert. Tak się spodobał, że miasto Kielce zgodziło się go kontynuować w kolejnych latach. To ważne, gdyż wejściówki są bezpłatnie dystrybuowane przez Kurię Diecezjalną, parafie i lokalne media.

Miałam ogromne szczęście dostać wejściówki, zarówno w ubiegłym, jak i w tym roku z Diecezjalnego Centrum Wolontariatu w Kielcach. (chociaż w tamtym roku siedziałam w sektorze V.I.P.😛). Na koncert wybrałam się wraz z moim chłopakiem i przyjaciółką, ale na miejscu przyłączyliśmy się do przedstawicieli z naszej parafii (głównie scholi), którzy licznie przybyli na to wydarzenie. Koncert różnił się od ubiegłorocznego tym, że nie był tak międzynarodowy, nie przywiązywano w tym roku tak ogromnej wagi do słów Pisma Świętego. Ale za to występowało w nim mnóstwo znajomych, których poznałam w DCW czy na kolonii oraz że porwali oni publiczność lepiej niż Kasia Moś, Mietek Szcześniak, Maleo Reagee czy Tau. Cała Kadzielnia tańczyła w rytm chrześcijańskich "hitów".
Wszyscy, nawet małe dzieci, dzielnie wytrwały do 23:00, kiedy to skończył się koncert. Najpierw wspólnie odśpiewaliśmy Barkę, a następnie tzw. "hit ze Shreka"(Hallelujah). Trudno relacjonować koncert, ale nie żałuję, że wzięłam w nim udział.

Teraz trochę "prywaty". Od dziś leżę w szpitalu. Nie będę opisywać co tu się wyprawia itd., ale chciałam podzielić się pewnym doświadczeniem. Po bardzo denerwującym dniu chciałam powierzyć to wszystko Panu Bogu, więc udałam się na Mszę Świętą do szpitalnej kaplicy. Byłam zbyt wcześnie, więc mogłam trochę się poprzypatrywać otoczeniu. Z konfesjonału wyłaniała się biała, zbyt długa alba, szpitalne kapcie, ręka z wbitym wenflonem i szpitalną opaską. Okazało się, że to prałat Marcel, który przebywa w tym szpitalu, przyszedł wspomóc podczas odprawiania Eucharystii. Wygłosił piękne kazanie o przebaczaniu, miłości do bliźniego. Wzruszyło mnie to, że pomimo własnej słabości, choroby, przyszedł on pełnić swoją służbę. Widać było, że ledwie stoi na nogach, że ciężko mu mówić, ale nie przeszkodziło to głosić Ewangelię i ją objaśniać, by jeszcze więcej osób przybliżyć do Pana.

To tyle na dziś i chyba na dłuższy czas. Mam nadzieję, że po moim powrocie będę miała mnóstwo pomysłów na posty.

czwartek, 15 czerwca 2017

Festyn "Pola nadziei"

W ostatnią niedzielę odbył Festyn "Pola Nadziei" w Chełmcach, czyli parafii obok mojego miejsca zamieszkania. Nie mogło tam zabraknąć wolontariuszy Caritas Diecezji Kieleckiej.

Na miejscu byliśmy o 13, a następnie rozstawiliśmy się ze swoimi "atrakcjami" - balonami, malowaniem twarzy i bańkami mydlanymi. Mi, wraz z Pauliną, przypadło malowanie buziek. Największym zainteresowaniem cieszyła się piłka, możliwe że było to związane z sobotnią wygraną Polaków w piłce nożnej. Jedno z dzieci zapytało "czy to będzie tak samo wyglądało jak na obrazku?", ja stwierdziłam, że zobaczymy. Po malowaniu stwierdziło "podobne", więc chyba opanowałam tę trudną sztukę :)

Rozdaliśmy mnóstwo żółtych balonów, czyli kolorystycznie powiązanych z polami nadziei, zwierzątek (żyrafa robiona przez naszego koordynatora miała nawet cętki) oraz wykorzystaliśmy mnóstwo płynu do baniek. Dzieciaki były zachwycone,  a rodzice chętnie wrzucali pieniądze do puszek, których zawartość została przekazana na potrzeby Hospicjum Stacjonarnego im. św. Matki Teresy z Kalkuty w Kielcach.

Warto dodać, że na festyn zabrałam mojego chłopaka, który był zachwycony taką formą wolontariatu. Mam nadzieję, że pomoże również przy kolejnych okazjach.

Wstawiam relację foto tutaj .

Diecezjalne Centrum Wolontariatu gościło we wtorek i środę gości z wileńskiego hospicjum, trochę było to powiązane z projektem "Miłosierni do końca", o którym kiedyś napiszę więcej. Dziś pełen autokar wolontariuszy i ich bliskich pojechał do Rzeszowa na koncert "Jednego serca, jednego ducha", niestety ja zostałam w domu i piszę (jak widać :P) pracę magisterską.

Przez najbliższe 2-3 tygodnie nie będę dodawać świeżych postów, gdyż będę przebywać w szpitalu, ale po powrocie wracam ze zdwojoną siła do wolontariatu.

niedziela, 4 czerwca 2017

Dziesięć lat :)

Diecezjalne Centrum Wolontariatu w Kielcach skończyło już 10 lat! Nie mogło więc zabraknąć imprezy urodzinowej. Odbyła się ona 3 czerwca w Ośrodku Eko -Wypoczynek w Kaczynie, czyli w miejscu bardzo mocno związanym z wolontariuszami. To tam odbywają się kolonie, spotkania kadry, szkolenia czy mniej oficjalne wyjazdy. 

Wszystko miało rozpocząć się o godz. 17:30, jednak ja, Marta i Damian byliśmy na miejscu znacznie wcześniej, aby wszystko przygotować. Jako jedni z pierwszych przyjechali Marcin i Magda, którzy w ramach prezentu, na ręce koordynatora, wręczyli bukiet kwiatów i ogromną torbę, w której znalazł się... smerf, czyli ulubiona postać z bajki Damiana (przypomnijcie sobie wpis o zimowisku). Później było nas coraz więcej, więc udaliśmy się na Mszę Świętą. Nie mieliśmy daleko, bo wyszliśmy za... płot :) Okazało się, że trwał Biały Tydzień, więc kościółek był pełen wiernych. Po Eucharystii i nabożeństwie prowadzonym przez ks. Krzysztofa Banasika, z-cę Dyrektora Caritas Diecezji Kieleckiej, przeszliśmy do części mniej oficjalnej. Kiełbaski, kaszanki, chipsy, owoce, sałatki, napoje - stół uginał się od pyszności. Nie mogło zabraknąć wspomnień,"licytacji" kto jest dłużej, kto więcej razy był na kolonii itd. Skoro urodziny, to również pyszny tort, przygotowany przez Paulinę Łodejską. No ale ileż godzin można rozmawiać? Nie zabrakło wspólnych gier: ego, tabu, piłkarzyków, kalamburów, a także piosenek przygrywanych na gitarze przez Paulinę Pietrykę. Gdy większość osób zaczęła się rozjeżdżać do domów, puściliśmy w niebo balonik serce z helem, jako takie poniesienie w świat informacji o naszych urodzinach, marzeń związanych z wolontariatem itd. Ci najwytrwalsi grali w kalambury de luxe do wczesnych godzin porannych. Przed 8 jednak nie było śladu naszej obecności - wszystko pozbierane, pokoje wysprzątane itd. Wydaje mi się, że długo będziemy pamiętać nasz jubileusz.

Jako ciekawostkę dodam, że ciężko jest świętować będąc spalonym przez słońce, ale mimo to, w takim towarzystwie, nie można się źle bawić.  Jak zwykle podaję link do zdjęć. Kilka z nich mojego autorstwa :) Jutro drugi dzień mojego "nowego" wolontariatu, może kiedyś zdradzę Wam więcej szczegółów. Na razie wracam do pisania magisterki, pozdrawiam :)

środa, 31 maja 2017

Z wizytą u świętego Papczyńskiego

Niestety, nie udało mi się być na festynie w Chmielniku, na którym działali wolontariusze Caritas Diecezji Kieleckiej. Opowiem Wam za to o ostatniej (tj. wczorajszej) "Herbatce z aureolą", ponieważ dawno nie poruszałam tego tematu, a dużo się działo. Zapraszam!

Ostatnie dni są dla mnie intensywne (tak, ta słynna sesja), więc wyjazd na herbatkę "nie był mi po drodze". Jednak, skoro obiecałam, to nie mogłam odmówić. Dzień zaczął się "wariacko", ponieważ bardzo chciałam pójść do spowiedzi, a w moim napiętym grafiku to dosyć spore wyzwanie. Jednak się udało, a nawet zdążyłam na kilka minut zajrzeć do DCW przed zajęciami. Na uczelni znowu wyszło tak, jak być nie miało, więc zamiast o 15, to już o 12 pojawiłam się w wolontariacie. Między drobnymi pracami (wycinanie pytań na wieczorne spotkanie, uzupełnianie tabelek itd.) uczyłam się na kolokwium. W końcu pojechaliśmy, wraz z organizatorem zamieszania  - Damianem, do Brzezin.

Gdy dotarliśmy, większość dekoracji była już przygotowana - 4 stoliki dla gości z białymi dekoracjami, rozwieszone na wieszakach małe komeżki, kwiaty... Brakowało tylko naszego świętego, Stanisława Papczyńskiego, którego.... wiozłam w busie na kolanach! Po postawieniu go na miejscu, na tle płótna imitującego niebo, wciąż był niedosyt... czegoś.  Hmmm.... Damian wpadł na "genialny" pomysł poszukania dodatkowego zapachu, który uświetni cały wieczór. Akurat byłam w trakcie czytania "Pachnidła" Patricka Süskinda, więc nie był to dla mnie dobry argument. No ale udaliśmy się "szukać" zapachu. Przemierzyliśmy pobliskie łąki, w końcu znaleźliśmy odpowiednie wiechcie. Problem pojawił przy powrocie - marnować czas na powrót czy przeskoczyć mur? Zwłaszcza, że czas nieubłaganie płynął. No to siup przez płot - w sukience, pantofelkach na koturnie :P Nie obyło się bez wbitych kolców ostu, rozciętego palca i podrapanej nogi, ale jaka zabawa!

Kolejne zadanie, już po powrocie i bezpieczniejsze, to było nagotowanie wody do termosów i przebranie winogron. Na każdym stoliku było po tyle samo gron :) Później już wszystko przebiegało intensywnie: pierwsi goście, losowanie numerków stolików itd. Mi przypadł stolik numer 4. Najpierw jedliśmy winogrono, pyszne ciasto malinowe i ciasteczka owsiane, a następnie zaserwowano... pytania.
Pierwsze dotyczyło ulubionego koloru - i czy lubiąc go, też go nosimy itd. Drugie odniosło się już do konkretnego koloru - białego (którego tego dnia było pełno, nawet na mnie). Co symbolizuje, kiedy się go używa, jakie przynosi skojarzenia. Trzecie, jedno z najtrudniejszych, to pytanie o duszę ludzką, gdzie się znajduje, po co jest, co o niej wiemy i czy każdy ją posiada. Czwarte pytani odnosiło się do czyśćca - co o nim wiemy, po co jest, kto tam trafia, co się tam dzieje, cz to miłe miejsce. Analizowaliśmy też fragment Mt 5, 25-26.

Po wysiłku umysłowym i hektolitrach wypitej herbaty, nastał czas na film o naszym patronie, św. Stanisławie Papczyńskim. Bardzo nam rozjaśnił wiele kwestii. Później również nasz święty zabrał głos i próbował odpowiedzieć na pytania. Najwięcej jednak dowiedzieliśmy się od miejscowego wikariusza, który na podstawie wielu historii objaśnił nam skomplikowane pytania. Zachęcał też do modlitwy za dusze czyśćcowe, w tej intencji odmówiliśmy też jedną dziesiątkę różańca. 

Oj, rozpisałam się, nie wiem co później się działo, gdyż musiałam jechać. Pewnie chcecie zdjęcia? Proszę, link

Miłego tygodnia :) 

środa, 24 maja 2017

Wieczór filmowy

Właśnie zauważyłam, że baaaaaaaaaardzo dużo rzeczy z kwietnia nie umieściłam na blogu, w tym relacji z moich urodzin. A tak mi się skojarzyło z dziś, więc spróbuję to jakoś połączyć. Ale zacznijmy od .... poniedziałku, ostatniego.

Poniedziałek był dosyć nerwowy ze względu na odbywający się we wtorek zjazd Szkolnych Kół Caritas naszej diecezji. Okazywało się, że ciągle jest coś do zrobienia, lista uczestników zmienia się z minuty na minutę (pomimo, że termin zgłoszeń upłynął 2 tygodnie wcześniej), a dodatkowo nie samym zjazdem się żyje i wychodziły inne kwestie do rozwiązania "na wczoraj". Pakowanie materiałów, przygotowywanie gry, dopracowywanie planu, a do tego urywające się telefony, wciąż wchodzący ludzie z różnymi sprawami itd. - ARMAGEDON. A jak wiadomo, im większy stres, tym wszyscy stają się bardziej nerwowi, co odbija się na wykonywanej pracy. Po 8-godzinnym dniu wciąż nie wszystko było dopracowane na top-top, jednak okazało się, że zjazd wypadł doskonale, wszystko się udało. Sama na nim nie byłam (obowiązki uczelniane niedoszłej pani magister), ale nie słyszałam negatywnych słów o tym wydarzeniu.

Dziś Diecezjalne Centrum Wolontariatu odwiedziłam tuż po zajęciach. Czekały już na mnie zaświadczenia do poprawienia i wypisania (sprawdzenia poprawności wpisania nazwisk do matrycy, odmian fleksyjnych czy wyglądu graficznego - proste, ale żmudne i zajmujące dużo czasu). O 16:30 rozpoczął się wieczór filmowy. Ostatni odbył się 26 kwietnia, w moje urodziny. Dostałam wtedy m.in. kwiatka, który nie wymaga częstego podlewania, żółte ferrari, by ćwiczyć moje umiejętności bycia kierowcą (TAK! TAK! ZDAŁAM! Za 10 razem :) oraz książkę z modlitwami w języku migowym (chyba tylko one pomogą mi przed nieuchronnie zbliżającym się egzaminem na III st.). Powróćmy jednak do dziś, retrospekcji wystarczy. O dziwo o 16:30 nie było prawie nikogo, ale to pierwszy taki  raz, kiedy spotkanie do rozmów i wspólnego spędzenia czasu jest przed projekcją, a nie, jak zazwyczaj, po. Była pyszna karpatka przywieziona przez jedną z wolontariuszek Wakacyjnej Akcji Caritas, dwie ogroooomne pizze, owoce, chrupki, soki, kajmaki... Pisząc tego posta leżę z pełnym brzuszkiem do góry i żałuję, że jest tak mało pojemny :) Gdy się "nagadaliśmy" (choć niektórzy mogliby mówić bez końca), nadeszła pora na film. Około 15 osób (nigdy nie byłam dobra z matematyki) oglądało "Ukryte działania". To obraz trzech ciemnoskórych matematyczek, które w latach 60. (czasy segregacji rasowej, braku dostępu do wyższej edukacji technicznej dla kobiet itd.) otrzymały pracę w NASA. Od ich obliczeń zależało powodzenie misji kosmicznych. Film pokazywał, jakim trudnościom musiały sprostać, ale też jak starały się je zmienić i zrobiły "małą rewolucje" najpierw w swojej pracy, a następnie w dalszych kręgach, dochodząc aż do orderów. Więcej nie zdradzę, ale polecam obejrzeć. Po filmie chyba były jakieś gry towarzyskie, niestety musiałam szybko uciekać na busa.

Kolejne dni zapowiadają się równie pracowicie. Już jutro kurs na kierownika wypoczynku. Zgłosiło się 11 osób, to dużo w porównaniu do ostatnich lat. Ciekawe, jaka część z nich zechce jeździć na kolonie z Caritas. W niedzielę Festyn z okazji Dnia Dziecka w Chmielniku. Nie wiem jeszcze, czy dam radę na nim być, ale postaram się. We wtorek kolejna "Herbata z aureolą" na którą też nie wiem, czy dotrę (ach te studia). Postaram się teraz częściej pisać. Aaa!  Zapomniałabym! Już drugi raz jestem jedną z jurorów prac konkursowych Pól Nadziei. Ale powiem Wam, że dość ciężko ocenić mi te prace, może jutro uda mi się wybrać te najlepsze.

Miłego tygodnia!

niedziela, 21 maja 2017

Szkolenie wyjazdowe

Ojojoj.... Znowu baaaardzo długo nie pisałam, ale to dlatego, że TYLE SIĘ DZIAŁO! Może się poprawię :) Dziś post o szkoleniu, które odbyło się ostatnio. Zapraszam!

Szkolenie dotyczyło aktywnych postaw młodzieży i było zrealizowane przez Caritas Diecezji Kieleckiej we współfinansowaniu przez Ministerstwo Rodziny, Pracy i Polityki Społecznej. Odbyło się ono w urokliwym ośrodku Radostowa w Ciekotach. Dwudziestu młodych "liderów" uczestniczyło w dwudniowym szkoleniu. Pierwszy dzień upłynął pod znakiem integracji, ale też na rozmowach i ćwiczeniach dotyczących osoby lidera, edukacji obywatelskiej itd. Trudno spamiętać wszystkie poruszane kwestie. Ciekawostką jest, że wiele elementów prowadzonych było metodą dramy, dzięki czemu nie ćwiczyliśmy jedynie wymienionych obszarów, ale i przełamywaliśmy własne słabości. W tym dniu naszym prowadzącym był, jak zawsze niezawodny, Damian Zegadło. Szkolenie skończyło się późno, ale mimo to prawie wszyscy byli chętni na kilka gier towarzyskich, co pozwoliło jeszcze bardziej się nam zintegrować.

Kolejny dzień szkoleniowy zaczął się tuż po śniadaniu. Przyjechała do nas nowa prowadząca - Katarzyna Cukierska, trenerka, doradca zawodowy, działaczka społeczna itd. Większość zajęć prowadziła metodami aktywizującymi: pracą w grupie, mapą myśli itd. Rozwinęła ona treści z dnia poprzedniego, dołączyła elementy autoprezentacji, a także debatę oksfordzką. Kurcze, niezbyt już pamiętam, co dokładnie omawialiśmy, na pewno poruszyliśmy kwestie młodzieży pod kątem liderowania: określiliśmy potrzeby, problemy, wady i korzyści bycia działaczem itd.

Oba dni prowadzone były bardzo intensywnie , nie traciliśmy czasu na zbędne przerwy. Jednak, dzięki prowadzącym, nie czuliśmy zmęczenia, wręcz chcieliśmy więcej i więcej. Ciekawostką jest to, że z nieznających się osób utworzyliśmy zgraną grupę, dla której nie było problemu z ciągłymi zmianami partnerów do pracy. Wiele osób po szkoleniu otworzyło się i uwierzyło, że naprawdę mogą być liderami, nawet gdy dotąd nie zdawali sobie z tego sprawy.

Nie miałam czasu robić zdjęć, więc dodaję tylko kilka z terenu ośrodka. Były konie, psy, piękne widoki, słońce, dobre jedzenie, wspaniali ludzie i rewelacyjni prowadzący, czyli wszystko co potrzebne, aby zaliczyć szkolenie do udanych. Pozdrawiam serdecznie!











niedziela, 2 kwietnia 2017

Rekolekcje wielkopostne "Wokół krzyża"

Nie wiem, jak jest w innych Diecezjalnych Centrach Wolontariatu, ale w naszym większa część roku przebiega na różnorakich wyjazdach zorganizowanych dla wolontariuszy. Nie mogło zabraknąć i rekolekcji w szczególnym miejscu ze szczególnym rekolekcjonistą. Zapraszam do przeczytania relacji!

Piątek, ostatni dzień marca, bardzo słoneczny, okolice godziny 16:00. W biurze kieleckiego DCW tłum młodych z walizkami. Jest i jakiś zakonnik. To znak, że zaraz zaczniemy swój rekolekcyjny weekend. Wpakowujemy się do wynajętego busa i ruszamy na Święty Krzyż - miejsca, którego chyba nikomu nie trzeba przedstawiać. Dla tych mniej zorientowanych powiem jednak, że w tym miejscu są najdłuższe w Polsce relikwie Krzyża Świętego. Papież Benedykt XVI ustanowił to miejsce bazyliką mniejszą. Chyba wszystkie Ekstremalne Drogi Krzyżowe ze styku trzech diecezji tam kończą swe trasy.

Tuż po 17:00 byliśmy na miejscu. Najpierw - pierwsze zaskoczenie - będziemy mieszkać za klauzurą. Kolejne, gdy zobaczyliśmy pokoje. W sekrecie powiem, że lepsze warunki, niż u mnie w domu :) O 18:00 wspólna kolacja z zakonnikami, klerykami itd. Troszkę na nich poczekaliśmy, bo mieli Drogę Krzyżową. Po kolacji pierwsza Msza Święta rekolekcyjna i zapoznanie z prowadzącym, ojcem Jakubem Zawadzkim, cystersem, wielokrotnie nagradzanym, między innymi przez Echo Dnia jako Człowiek Roku 2015 czy Belfer Roku, za jego ogromne zaangażowanie na różnych płaszczyznach. Ale nie o tym miałam pisać. Przytoczył nam trochę historii swego życia, wytłumaczył sens obrzędów wstępnych i wprowadził do tematyki krzyża, która obejmowała całe rekolekcje. Kolejny punkt programu to Droga Krzyżowa w kaplicy, w której znajdują się relikwie Krzyża Świętego. Droga była nietypowa, gdyż przy każdej stacji ktoś inny trzymał krzyż , podawaliśmy go klęcząc w ławkach. Na zakończenie błogosławieństwo indywidualne relikwiami. Ciekawostką był alarm, który włączał się kilkukrotnie podczas naszych modlitw. Kazali się nim nie przejmować :)

Sobota była bardzo intensywnym dniem. 7:00 pobudka, pół godziny później śniadanie. Następnie Msza Święta z konferencją. To dalszy ciąg rozważań o krzyżu. Usłyszeliśmy też historię o człowieku, którego Jezus niósł przez trudności, a on myślał, że właśnie wtedy go opuścił. Rozmodleni przeszliśmy do pracy w grupach. Najpierw - biblijne kalambury. Oczywiście moja drużyna zwyciężyła :) Potem podzieliliśmy się na trzy zespoły i dostaliśmy różne informacje o bracie Albercie Chmielowskim, którego rok właśnie obchodzimy. Mieliśmy za zadanie przygotować krótką informacje i zabawy na dany temat do programu kolonijnego. Oczywiście wszystkim grupom poszło znakomicie! W końcu zasłużony obiad! Po nim krótkie zwiedzanie klasztoru, konferencja i ... milczenie. To znaczy najpierw była Koronka do Miłosierdzia Bożego, potem konferencja, na której już milczeliśmy, a następnie około dwóch godzin na spędzenie czasu sam na sam ze swą duszą. Mieliśmy też dodatkowe zadanie, rozważyć rozdział 7 z II Księgi Machabejskiej. Dla niektórych ciężko było nic nie mówić, innym przychodziło to z łatwością. Byłam zdziwiona, że potrafię dłuższą chwilę nie myśleć o niczym tylko słuchać ciszy. Czasem było ciężko wśród tłumu turystów czy pątników znaleźć ciszę, ale było warto. Najbardziej krępująca była dla mnie kolacja. Nie wiedziałam, gdzie patrzeć, żeby nikogo nie rozbawić, jak skupić się tylko na jedzeniu. Innym natomiast ten czas najbardziej się podobał. Następnie odbyła się adoracja Najświętszego Sakramentu, śpiewana, z różnymi wezwaniami, podczas której była też możliwość spowiedzi. No trudno opisać wrażenia z niej, to trzeba przeżyć. Tuż po 21:00 udaliśmy się na film "Cuda z nieba", który idealnie wkomponował się w tematykę rekolekcji. Wzruszeni nim zasnęliśmy, by wypoczętym rozpocząć nowy dzień.

Niedziela zaczęła się standardowo śniadaniem. Następnie Gorzkie Żale i krótka konferencja. Ojciec przypomniał, że pomimo iż każdy jest inny, ma inny problem, to Bóg kocha wszystkich. Odnosił się też do fragmentów filmu. Potem serdecznie mu podziękowaliśmy i, wraz  z nim, wyruszyliśmy w pielgrzymkę ze Świętego Krzyża do Świętej Katarzyna. Pogoda dopisała, temperatura osiągała ponad 20 stopni, choć czasem bywało ciężko. Przy kaplicy świętego Mikołaja odprawiliśmy Mszę Świętą na której usłyszeliśmy o posłaniu niesienia świadectwa o tym, co daje krzyż. Otrzymaliśmy też obrazki, w których znajduje się płótno otarte o relikwie Krzyża Świętego. Niestety, szybko musieliśmy ruszać w dalszą drogę. Niedługo potem zdobyliśmy szczyt Łysicy i zeszliśmy w dół do Świętej Katarzyny. Tam weszliśmy do klasztoru sióstr klauzurowych, które nam trochę opowiedziały o swoich zwyczajach. Później miały być lody w najlepszym miejscu w województwie, no ale niestety kolejka nas przerosła. Wsiedliśmy więc do kursowego busa i dojechaliśmy do Kielc.

Co na świeżo mogę napisać? Że mam okropne odciski, jestem padnięta, ale chyba było warto. Poniżej zdjęcia zrobione przez Damiana Zegadło ukradzione z profilu Diecezjalnego Centrum Wolontariatu. Pozdrawiam wszystkich wiernych Czytelników!

Już wracamy :)

A tu dopiero ruszamy! Jeszcze widać tą energię :P

poniedziałek, 27 marca 2017

Jak NIE zdawać

Dziś temat nie dotyczący wolontariatu, ale w moim życiu bardzo z nim związany. Chodzi o prawo jazdy, a konkretnie jego brak. Gdybym je miała, mogłabym dalej prowadzić rejon Szlachetnej Paczki, uczestniczyć w wielu wyjazdach czy akcjach, a tu niestety klapa... Opowiem Wam moją dłuuuuugą historię zdobywania tego upragnionego plastiku, niestety, to wciąż never ending story. Mam nadzieję, że moje perypetie wywołają uśmiech na Waszych twarzach :)

25.01.2013 r. 8:30 - 8:45
Pierwszy egzamin nie trwał długo. Chyba nawet nie ruszyłam, albo ruszyłam kawałek... Miałam otwarte drzwi od bagażnika (przecież ja nawet nie umiem otworzyć go, więc to nie ja) albo najechałam na linię. Wskazałam wszystko dobrze i na tym się skończyło.

14.02.2013 r. 13:54 - 14:00
Egzamin miał zacząć się o 12:50, ale trochę sobie poczekałam, wtedy były jeszcze inne zasady egzaminowania, zmiana micry na toyotę itd. Tu chyba nawet nie ruszyłam, bo mi dwa razy zgasł... Albo ruszyłam prosto na linię? Za wiele w 6 minut nie mogłam popełnić błędów :)

15.03.2013 r. 9:36 - 9:43
Tu na egzamin czekałam od 8:20. Tu mam nawet zanotowane, że wjechałam na linię :) Co ciekawe, przez kilka pierwszych, chyba 6, egzaminów zawsze miałam sprawdzić poziom oleju :)

16.04.2013 r. 9:25 - 9:38
I tu zaczynają się ciekawe opowiastki. Na ten egzamin pojechałam z koleżanką. Czekałyśmy od 8:30, ciepło, wyszłyśmy więc na zewnątrz. Szedł piękny, młody i przystojny egzaminator, a ona na to: "Nie mogłabym się z takim przystojniakiem skupić na egzaminie". Nagle okazało się, że ja mam jechać właśnie z nim. No super, po tym, co mi nagadała. Wsiadłam, zrobiłam plac i pojechałam na miasto! Przypominam, że pierwszy raz. Wszyscy mówili: pamiętaj o znaku STOP przy wyjeździe z WORD-u. No oczywiście nigdy go nie widziałam, więc zatrzymałam się przed nim, a nie przy drodze, żeby sprawdzić czy coś jedzie. No i wiadomo jaki wynik...

21.05.2013 r. 10:10 - 10:27
Tu czekałam od 8:20, ale UWAGA! Wyjechałam na miasto! I jak widać, nawet trochę jeździłam. Powiem, co miałam po jednym błędzie: parkowanie prostopadłe, zawracanie, omijanie, zmiana kierunku jazdy, respektowanie zasad techniki kierowania pojazdami. Tutaj chyba chodziło o to, że jechałam tak blisko samochodów, że pourywałabym lusterka i jechałam tak, że egzaminator się bał o swoje życie. Ale nie jestem pewna :)

06.06.2013 9:40-9:45
Znowu czekałam od 8:30. Na pamiątkowej karcie mam zapisane, że zagrażam życiu innych osób :) cokolwiek to oznaczało i błąd przy ruszaniu mam.

27.06.2014 r. 10:35 -11:04
Po roku przerwy postanowiłam spróbować jeszcze raz. Czekałam na swoją kolej od 10:00. Byłam z inną koleżanką, czerwiec, więc ponownie czekałyśmy na zewnątrz. Szła pewna pani egzaminator, na co koleżanka powiedziała na głos, że lepiej żebym jej nie miała, bo dziewczyny u niej nie zdają, a dziś od rana to już kompletnie nikt. Oczywiście, jak to bywa, musiała usłyszeć, a ja trafiłam na nią. O dziwo, było dobrze. I miasto szło itd., miałam źle zrobione zawracanie, ale do naprawienia. No i nastąpiła nieszczęsna zmiana pasa ruchu. Nie wiem, czy ktoś chciał mnie wpuścić i ponaglał, czy się bał wyjechania, ale zatrąbił, co skutkuje przerwaniem egzaminu. Nie było możliwości zamiany miejsc, więc jechałam dalej, ale już wiedziałam, że niezdany egzamin. Łamałam więc wiele przepisów, przez emocje już nie zwracałam uwagi na znaki itd. Egzaminatorka na to: "Co pani robi?!", a ja odparłam, że przecież i tak nie zdałam.

13.03.2017 r. 12:25-12:43
Trzy lata później.... Oj, w międzyczasie zdawałam nową teorię i na tym się skończyło. Potem latanie za profilem kierowcy, szukaniem instruktora i ponownie wsiadłam za kółko. Trafiłam na najwspanialszego egzaminatora na świecie (tego przystojniaka). Najpierw przeraził się, bo spaliłam sprzęgło ruszając na placu, ale przemilczał to. Potem podirytowałam go tym, że ciągle trzymałam nogę na sprzęgle. W pewnym momencie jadąc ze mną zapiął pasy, co nie wróżyło nic dobrego. Ale pokonałam nietypowe sytuacje na drodze: zablokowany dojazd do mojego wolnego pasa ruchu, zaparkowane samochody tak, że musiałam najechać na podwójną ciągłą... Gdy jechałam blisko zaparkowanych samochodów, widziałam, jak jest przerażony, ale nic nie zaznaczał, powiedział tylko, że zły przejazd. Już mnie to zestresowało. I miałam skręcić w prawo na światłach. Szkoda, że zapomniałam, że piesi też mają zielone... I kolejne 140 zł poszło... Egzaminator przepraszał mnie, że musi mnie oblać. No cóż, ja sobie jeszcze z nim pożartowałam :D

27.03.2017 r. 10:08-10:23
Tak, to było dzisiaj :) Od rana byłam przerażona, na jeździe popełniałam kardynalne błędy przez stres. Na egzaminie już na wzniesieniu zgasł mi samochód. Potem nie wiedziałam, gdzie mam się zatrzymać. Ale pojechałam na miasto. Ale zaraz, wszyscy jadą w prawo, a mnie wypchnęła w lewo. Oj, będzie ciekawie. Rano, gdy jechałam, stała tam na obu pasach koparka. Kurcze, wciąż tam jest. Co tu robić? Wjechałam więc na chodnik. I o dziwo nie było to błędem :) Potem samochód zgasł mi przy wjeżdżaniu pod górę, wpadłam też w zakręt z ogromnym impetem, ale egzaminatorka nic nie powiedziała. I nadeszło zatrzymanie w wyznaczonym miejscu, które dwukrotnie zrobiłam źle. Okazało się, że nie dojechałam do prawej krawędzi. Pozwoliła mi jednak jeździć dalej. Ładnie zawróciłam, ale skręcając w prawo najechałam na podwójną ciągłą, co skutkuje oddaniem kierownicy. W późniejszej rozmowie stwierdziła, że widać, że dobrze czuję się za kółkiem, jadę pewnie (no sorry, jeżdżę już 5 lat), ale wszystko robię zbyt szybko i nerwowo. Stwierdziłam, że no cóż, zdam za 10 razem, a ona na to, że czemu mam tak mało wiary w siebie. Ja na to: "Ale to mój dziewiąty". Wyobraźcie sobie jej minę :)

Kolejny egzamin już ustalony. Chyba powinnam ogłosić społeczną zbiórkę na moje prawko, ciekawe, kto by mi współczuł i się dorzucił, a kto bałby się wypuścić mnie na polskie drogi :) Ale ja naprawdę umiem jeździć, a że głupia się stresuję i robię wtedy wszystko jeszcze szybciej, niż zwykle, to co poradzę. Mam nadzieję, że odstresowałam Was w ten poniedziałek i udowodniłam, że nawet w najgorszej sytuacji nie można się poddawać. Mi nawet nowenny do św. Rity już nie pomagają, ale walczę!

środa, 22 marca 2017

Sprintem przez ostatnie dwa tygodnie

Znowu dawno nie pisałam, a to właśnie dlatego, że tyle się działo. Może więc krótkie streszczenie ostatnich dwóch tygodni :)

8 marca, oprócz Dnia Kobiet, odbył się Wieczór Filmowy dla Wolontariuszy. Najpierw oczywiście były życzenia od naszych mężczyzn, a potem próba upieczenia gofrów :D Próba, ponieważ nie wyszły idealne, ale pyszne. No a potem cisza, bo film :) Chociaż w niektórych momentach ciężko było się powstrzymać od komentarzy :) Tytuł to "Dla ciebie wszystko". Wzruszający, zaskakujący, interesujący - więcej nie zdradzam, wystarczy obejrzeć.

Wciąż trwa tez kurs dla wychowawców wypoczynku. 11 marca poświęciliśmy na zajęcia praktyczne: uczyliśmy się zabaw ruchowych, plastycznych, z chustą klanzy, dowiadywaliśmy się, jakie mogą zdarzyć się sytuacje problemowe i jak je można rozwiązać, był też moduł poświęcony pracom społecznie użytecznym. Co roku niby zabawy są te same, ale zawsze odkrywam w nich coś nowego lub po prostu odświeżam te, o których zapomniałam. Wiele zależy też od grupy - czy jest otwarta na takie atrakcje czy nie. Tu jedna była bardziej chętna, druga mniej. Ale wszystko się udało!

Wczoraj wolontariusze wybrali się na film "Chata". Krąży o nim wiele opinii, zarówno pozytywnych, jak i negatywnych, jednak ja z czystym sumieniem mogę go polecić. Pokazuje życie z innej perspektywy niż ta, do której przywykliśmy. Wyjaśnia niewyjaśnione i pozwala zrozumieć więcej. Oj, dziś będę tajemnicza, żeby nie odbierać nikomu przyjemności z oglądania.

Dziś kolejne szkolenie dla nowych wolontariuszy, w weekend Zbiórka Żywności Caritas, ostatni weekend kursu wychowawców... Będzie się działo :) Życzę Wam owocnie spędzonych najbliższych dni :)

poniedziałek, 6 marca 2017

Kurs wychowawcy wypoczynku part I

W sobotę rozpoczęła się kolejna edycja Kursu wychowawców wypoczynku prowadzonego przez Caritas Diecezji Kieleckiej. Miałam okazję również tam być, chociaż kurs robiłam już kilka lat temu. 
Dzień zaczął się od przygód. Czekałam 45 minut na busa, który nie dojechał. Musiałam wrócić do swojej miejscowości i pojechać kolejnym, na szczęście zdążyłam :) Wprawdzie nie mogłam już pomóc w ustawianiu krzesełek i innych sprawach porządkowych, jednak uratowałam stół przed kolebaniem się :) Kursanci coraz liczniej gromadzili się w sali, ustawiali w kolejce do opłacenia kursu czy uzupełnienia danych na listach. Później mam zagwozdkę przy przepisywaniu "co autor chciał przekazać?". I zaczęło się... oczywiście modlitwą. Na początek nasz koordynator Damian, który już "tysiące" razy był na kolonii w różnych rolach, wprowadził wszystkich do kursu. Przytoczył najważniejsze informacje prawne, organizacyjne i oddał głos swojej następczyni, Pani Joannie Śmiech, która również ma ogromne doświadczenie w zakresie kolonii: nie tylko była tam wychowawcą, kierownikiem, ale też wizytatorem, nawet na koloniach z dziećmi głuchymi czy niewidomymi (chyba nic dziwnego, że ten fragment mnie zaciekawił). Tłumaczyła wszelkie prawne aspekty związane z byciem wychowawcą, ale pokazywała też w praktyce, jak np. uzupełnić dokumenty czy stworzyć plan dnia, ramowy plan pracy itd. To chyba istotne, że oprócz części teoretycznej, prowadziła też elementy praktyczne. Bardzo podobało mi się, że gdy widziała znużenie grupy, przerywała na moment wykład i np. uczyła jakiejś kolonijnej piosenki. Była też praca w grupach - każda miała inne zadanie, jedni przedstawiali wierszyk, inni planowali co robić w czasie deszczu, a jeszcze inni tworzyli nazwę i regulamin grupy. To tylko kilka przykładów, gdyż grupa kursantów jest dość spora, więc pracowali w wielu zespołach.
Po 13:00 znowu moduł prowadził Damian Zegadło, który nawiązywał do przepisów ilustrując je przykładami z własnego doświadczenia - co może się stać, gdy... Takie obrazowe przedstawienie kolonii pokazało większości, że kolonie to nie zabawa, ale ogromna odpowiedzialność. Przedstawił też teorię w praktyce - nasze rozkłady dnia z zimowiska, konkursy czystości, różne filmiki z turnusów. Trudno mi po kolei wszystko streścić, więc po prostu sygnalizuję pewne treści, które mnie zaciekawiły lub były istotne.
Na zakończenie pomogłam uprzątnąć salę i ruszyłam do domu. Bardzo ciekawym doświadczeniem jest uczestniczenie w kursie, na którym sama byłam kilka lat temu. Treści, pomimo że podobne, odbiera się zupełnie inaczej, przez pryzmat własnego doświadczenia. Do każdego przykładu mogłabym dodać kilka swoich. Czuję się wtedy taka "doświadczona", chociaż tak naprawdę jeszcze mało wiem.
Dodam, że w kursie uczestniczy dość wiele moich znajomych, nawet moja mama. Wierzę, że po nim nie będą na mnie źli, że ich namówiłam, a będą nawet dziękować. W tym tygodniu chyba będzie więcej postów, gdyż na środę zaplanowany jest wieczór filmowy, o którym przecież muszę Wam opowiedzieć. Pozdrawiam i miłego tygodnia :)

wtorek, 28 lutego 2017

Nowa rola

Oj mam problem z systematycznością :) Ale może to też dlatego, że łatwiej i chętniej opisuję coś niecodziennego niż coś co już tyle razy się wydarzyło (np. miałam opisać ostatnią "Herbatę z aureolą", była kompletnie inna niż wszystkie, ale już nie chciałam powielać tematu). Dziś jednak wydarzyło się coś z serii "wow", czym chciałabym się z Wami podzielić.

Dziś po zajęciach na uczelni udałam się do DCW, by stamtąd wyruszyć dalej. Dziś miałam się wcielić w rolę ... CLOWNA! Akurat dla mnie nie było to trudnym zadaniem, gorszym okazały się inne zadania, ale o tym później. Odwiedziliśmy świetlicę środowiskową "Pod Aniołem", która znajduje się tuż obok kieleckiego hospicjum na ul. Mieszka I. Przywitał nas tłumek ciekawskich podopiecznych, ale musieliśmy mieć czas na przebranie. Damian, Paulina, Marta i ja - kwartet clownów :D Dzieciaki ciekawsko zaglądały do sali, w której ulokowaliśmy sprzęt, śmiały się z naszych nosów, peruk czy much, zastanawiały się, co im pokażemy. I w końcu wybiła 16:00 i dzieciaki doczekały się naszego "występu". Najpierw "burza mózgu" - co kojarzy się z cyrkiem? Oprócz zwierząt i lwów :P wskazali właśnie clowna, magików... Następnie podział na grupy i zebranie tego, co było rzucane w eter, czyli każda grupa rysowała namiot cyrkowy i zapisywała, co się z nim kojarzy. Niektóre odpowiedzi były zaskakujące, głównie przez ortografię :D rzągielka, tależe, grupa żułta, perułka, klałn, itd. Moje polonistyczne serce się krajało :P A potem - hokus pokus czary mary, czyli "czytanie w myślach", jaką kartę wybrały dzieci zgadywała pani clown Marta. Nie mam pojęcia jak to robiła :D A potem podział na mniejsze grupy i kręcenie talerzami oraz żonglowanie chustkami. Przed właściwym zadaniem - oczywiście ćwiczenia rozgrzewające odpowiednie partie ciała. Ja przydzielona byłam do kręcenia gumowymi talerzami, chociaż tego wcale nie potrafiłam (jak i żonglowania chustkami czy innych cyrkowych rzeczy). Najpierw mieliśmy grupę złożoną z prawie wszystkich najmłodszych dzieciaków. Byli cudowni!!! Bardzo szybko "załapali" tą trudną sztukę. Druga grupa była negatywnie nastawiona, gdy coś im się nie udawało, zaraz się poddawali, bez podjęcia kolejnej próby. Wstyd się przyznać, ale mi przed dwie godziny ćwiczeń udało się zakręcić... tylko dwa raz ;( Mimo to nie poddawałam się i wierzyłam, że może kiedyś się nauczę :)
Na szczęście szybko te dwie godziny minęły (byłam zmęczona po całym dniu na uczelni). Na koniec dowiedziałam się, że dzieciaki z tej świetlicy mają duże problemy z językiem polskim, więc mogłabym tam się odnaleźć jako wolontariusz. Przemyślę to, najpierw czekam na datę rozpoczęcia kursu języka migowego i pod niego dopasuję korepetycje, których udzielam i ewentualny wolontariat w nowym miejscu. A dziś na zakończenie - zdjęcie robione kalkulatorem z dzisiejszego dnia ;)
Owocnego przeżycia Wielkiego Postu :)

środa, 15 lutego 2017

Taki typowy tydzień :)

Oj mam problem z regularnym dodawaniem wpisów. Wynika to trochę z braku czasu, a trochę z braku pomysłu - nie wiem, czy chcielibyście czytać o WSZYSTKIM, co robię w wolontariacie. Dziś podsumowanie ostatnich wydarzeń.

Wolontariat to nie tylko konkretne działanie, to także ludzie, przyjaźnie, wspólne chwile. W ubiegłą sobotę odbyło się takie nieformalne spotkanie, na którym zebraliśmy się, by wspólnie pooglądać filmy, porozmawiać, zapomnieć o codzienności. Więcej nie mogę zdradzić :) Dodam tylko, że było fantastycznie!

W niedzielę odbyła się Gala innego wolontariatu, w którym się udzielam - Szlachetnej Paczki. Zajmuję tam "stanowisko" asystenta ds. promocji w woj. świętokrzyskim. Na gali odbyło się częściowe podsumowanie programu, wręczenie nagród tym wyróżniającym się. Nie wiem, czy Was to zaskoczy, ale ja też taką otrzymałam :) Byłam zdziwiona, no ale cóż :) Na tej gali powiedziałam też swój autorski wiersz, nie jest on jednak wart umieszczenia. Było wiele występów uzdolnionych wolontariuszy, słowa wspomnień edycji, zachęta do udziału w kolejnych projektach... Chcecie oblukać? Od 6:11 minuty tutaj .

W poniedziałek... pakowałam skarbonki :) Znaczy się segregowałam odpowiednią ilość do odpowiedniej parafii, a następnie dopasowywałam do dekanatu, później jeszcze plakaty informujące. Pisałam w ubiegłym roku o tym. Jest to akcja związana z uczynkami miłosierdzia, a konkretniej jałmużną. Dzieci, w okresie Wielkiego Postu, odmawiają sobie czegoś, a zaoszczędzone w ten sposób pieniądze wrzucają do papierowej skarbonki. Tydzień po Wielkanocy, w Niedzielę Miłosierdzia, składają je w parafii, a zebrane w ten sposób pieniądze przeznaczane są na pomoc osobom starszym i dzieciom. Mam nadzieję, że nic nie pokręciłam. Pracowałyśmy od 9 do około 13:30. To szybko w porównaniu do ubiegłego roku :).

W tym roku odeszło już kilka osób zaangażowanych w działania wolontaryjne na Kielecczyźnie. Nasz koordynator był na ich pogrzebach. Wczoraj spisywałam z nagrania z mów pożegnalnych. Posłużą do zrobienia notatek o tych osobach na naszą stronę wolontariatu. Warto, by o takich osobach pozostała pamięć.

Dziś (kolejny już raz) uczestniczyłam w szkoleniu podstawowym "I Ty możesz zostać wolontariuszem". Pomimo, że treści te same, przykłady z życia, opisy, nawet prezentacja, to nie ma dwóch takich samych szkoleń. Zawsze są na nich inni ludzie: jedni rozmowni, wciąż zmieniają temat, aby rozwikłać ich wszystkie wątpliwości, inni natomiast cisi, nie odpowiadają nawet zapytani. Nie ma grup gorszych i lepszych, są po prostu różne. Dziś na szkoleniu pojawiło się 8 osób w ogromnym rozstrzale wiekowym, od 15 lat do wieku emerytalnego, z różnymi doświadczeniami życiowymi. Niektórzy już działają w wolontariacie, inni "nie wiedzieli, z czym się to je". Zastanawiam się, ile osób po tym szkoleniu zacznie działania, a dla ilu będzie to "słomiany zapał". Sądzę jednak, że po tak przeprowadzonym szkoleniu, z 90% przyjdzie spróbować swoich sił w jakiejś organizacji. Pozostali to ci, którzy trafili tam "przez przypadek".

Na dzisiaj to już wszystko. Wciąż zachęcam do zrobienia kursu wychowawcy. Może ktoś z Was by chciał? :)

Pozdrawiam mojego (chyba) jedynego stałego Czytelnika :) Dobrej nocy ;)

środa, 8 lutego 2017

Anegdotki Dorotki

Dziś krótko, ale za to z mnóstwem zdjęć :) Podzielę się z Wami kilkoma anegdotkami z turnusu, może to nie wszystkie, ale tyle pamiętam:

Gra w "5 sekund". Polecenie: wymień coś głośnego:
- bębenek, oregano (!?), perkusja.
Polecenie: wymień, co kupuje się dziecku do szkoły:
- zeszyty, kredki, biurko.

Konkurs bałwanów "na leżąco". Moja grupa najmłodszych uczestników:
- Ej, ale na panią Dorotę to za mało tego śniegu będzie!

Zepsuty autokar, dzieci pytają:
- No ale proszę pani, przecież się modliliśmy, dlaczego się zepsuł?
Na to inny dzieciak:
- Bo ty się nie modliłeś, widziałem!

Sensację (i ogromny ubaw) zrobiła moja książka "Poradnik wychowawcy kolonijnego". I teksty w stylu:
- To takie coś istnieje??

Powrót do domu, większość dzieci "oddana", troje musieliśmy dowieść do innej miejscowości. Rozmowa kadry:
Pielęgniarka: No jakbym się pytała dzieci, czy im niedobrze itd., to zaraz by wymiotowały, a tak nikomu nic nie było. A pamiętacie jak się wmawiało dzieciom, że plasterki na pępek pomagają?
(nasz kierownik pokazuje jej na migi, żeby nie mówiła tego, bo te dzieci też w to wierzą).
Pielęgniarka: No ale tak, pomaga, pomaga.

Wizyta Rzecznika Praw Dziecka:
- No ale jest coś, co wam się nie podoba?
- Nie, nie ma.
- Ale na pewno?
Na co jeden z uczestników:
- Mi nie odpowiada smród z kibla!

Co zapamiętasz z kolonii?
- Jak pani krzyczała: "Szymon, gdzie jesteś?"

- Dorotka, masz wszystkie dzieci?
- No tak, 1, 2, ..11.
- Ale przecież ty masz 13 dzieci!
(Na szczęście wszystkie były :)

(Płacz) Proszę pani, zgubiłam ręcznik!
- Ale gdzie, na basenie?
- Nie, w pokoju. W poniedziałek.
(Ryk) - był czwartek.

Moja grupa na prezentację grup ułożyła wierszyk, nauczyła się go na pamięć, wyszła przed kolonię i... zapomniała!

- Umiesz pływać?
- Tak, przez rok chodziłam na kurs.
Na basenie:
- A po co ci deska i rękawki?
- Bo ja jednak nie umiem pływać.

Pokaz mam talent. Jeden z uczestników wręcza jury kostkę Rubika do pomieszania. Pielęgniarka rwie się pierwsza, łapie w dłonie, chce przekręcić, a ta rozsypuje się w drobny mak.

- Jak zrobisz tą sztuczkę, to ja zrobię kupę!
Zrobił, a kupy nie było :P


Wszystkie dzieci nasze są

Moja "Kolorowa 13"

Czasem trzeba komuś pomóc

Jeah! Banda!

Czasem trudno utrzymać pion

Dzieciaki same wpadły na portret najlepszego kierownika

Niezawodne jury Talent Show

Ci dwaj panowie naśladują... sowy!

Szybciej, dmuchajcie balony!

Ach, ten nieszczęsny poradnik :)

Dokumenty, dokumenty, dokumenty

Malujemy smerfnego Ważniaka

Moje urwisy

Na panią Dorotę za mało tego śniegu!

Podobna? :P

Dotarłam!

I znowu wszyscy :)

Prawie cała kadra :)

Centrum multimedialne

I znowu moi :)

A tu rozszerzona kadra :P

Kazali udawać, że mi się podoba :P

Nie zabrakło Eucharystii

Piszemy kartki do Pani Prezydent, Pani Premier i innych wielkich sławnych

Na szczycie labiryntu

poniedziałek, 6 lutego 2017

Zimowisko part. II

Wróciłam! Nie bez przygód, ale o tym później :) Zachęcam do czytania, zaczynamy od piątku :)

Piątek był dla kadry dosyć trudnym dniem do przygotowania, gdyż nie mogliśmy wtedy korzystać z autokaru. Pobudka, śniadanie, spotkanie tematyczne w grupach, a potem co? Okazało się, że w niedzielę nie zdążymy pójść na Mszę Świętą do kościoła, tylko odbędzie się ona w ośrodku, więc już mieliśmy pomysł na spacer. Wyruszyliśmy do Sanktuarium MB Objawiającej Cudowny Medalik w Zakopanem-Olczy. Podczas drogi powrotnej nie mogło zabraknąć wizyty w słynnym sklepie "Brutal". A potem to, co dzieciaki lubią najbardziej - zjazd na jabłuszkach. Niestety, śnieg zaczął topnieć, sanki nie śmigały już tak samo, jak na początku. Po obiedzie i ciszy poobiedniej - karaoke, które okazało się strzałem w "10". Nasi podopieczni kochali śpiewać, trudno było ich powstrzymać nawet wtedy, gdy indywidualne osoby chciały pokazać swoje możliwości.
Później - kolejny dzień warsztatów tematycznych oraz pierwszopiątkowa Msza Święta. Po kolacji film - "Mały Książę", czyli tematyczne podsumowanie naszego programu profilaktycznego. A potem myjemy ząbki i lulu!
Sobota była bardzo intensywna - to w końcu nasz ostatni pełny dzień w Zakopanem. Rano - na sportowo. Najpierw śnieżny labirynt. Na jego pokonanie mieliśmy pół godziny. Moja grupa pokonała go w 5 minut :) Później pomagali innym, nawet tym nieco starszym :). Kolejny punkt to zamek śnieżny, a potem to, na co czekali cały tydzień - zakupy na Krupówkach. Nie zabrakło też łyżew, półtorej godziny jeżdżenia w kółko :P, ale za to w towarzystwie zawodników biorących udział w jakimś konkursie łyżwiarskim (nie wiem, nie znam się). Po powrocie, obiedzie - warsztaty, pakowanie się, spotkanie w grupach. Nawiązałam na nim do obejrzanego filmu - idealnie korespondowało mi to z tematem spotkania. Zadałam też każdemu trzy zdania do dokończenia: "Najbardziej podobało mi się...", "Nie podobało mi się...", "Zapamiętam...". Odpowiedzi były podobne, podobało się wszystko, nie podobał labirynt, bo zbyt prosty, dyskoteka, bo nie lubią tańczyć. jakieś usterki w pokoju... A co zapamiętają? Mnie :D. Wieczorem - Talent Show. Jury było zaskoczone talentami uczestników. O dziwo - nikt nie śpiewał. Sztuczki karciane, ruszanie różnymi częściami ciała, dmuchanie ustami balonów do modelowania, taniec, udawanie sów... Zwyciężył chłopiec, który zrobił pewną sztuczkę - jedna osoba z jury miała mówić, jaki kolor będzie miała następna karta - czarny lub czerwony, bez patrzenia na nią. Obserwowałam ten występ zza pleców występującego i widziałam, że się zgadzało, nic nie mieszał, odwrócił karty i wszystko się zgadzało! Niesamowite! Ja również występowałam, próbowałam robić zwierzątka z balonów, otrzymałam za to wyróżnienie :D. W tym dniu mieliśmy też wizytację pana od Rzecznika Praw Dziecka. Koloniści otrzymali od niego magnesy.
W końcu niedziela - oczekiwana przez kadrę, za to mniej przez uczestników. Dzień zaczęliśmy Mszą Świętą, a tuż po niej było śniadanie. To na nim rozstrzygnęliśmy konkurs Mam Talent, Konkurs Czystości i inne. Wręczyliśmy też podziękowania naszym gospodarzom, osobom, które pomagały, kierowcy, księdzu, kadrze... Później już dyplomy rozdawane w grupach. Każde dziecko coś otrzymało, w mojej grupie były to pluszaki, gry planszowe, coś na słodko, notesiki... To bardzo dużo, prawda? Zaraz potem wyruszyliśmy, była godzina 10:00. Po długim staniu w korkach, dotarliśmy do Krakowa-Łagiewnik. Najpierw zwiedziliśmy Centrum Jana Pawła II, następnie Sanktuarium Miłosierdzia Bożego. O godzinie 15:00 planowaliśmy wyruszyć w dalszą podróż i.... klops! Autobus zatrzymał się na czerwonym świetle na skrzyżowaniu. Chwała Panu, że była to mniej ruchliwa ulica, a nie środek skrzyżowania. Po 20 minutach udało nam się przejechać... za skrzyżowanie na zatoczkę. Ponad 40 dzieciaków nudząca się w autobusie, a telefony już zdążyły się im rozładować, wyobrażacie sobie ten armagedon? :P W końcu okazało się, że przyjedzie autobus zastępczy. W oczekiwaniu zabraliśmy dzieciaki do pobliskiej restauracji na coś ciepłego. W końcu, po 2,5 godzinie (musieliśmy przepakować cały autobus), ruszyliśmy dalej. Bez przygód dotarliśmy do Buska-Zdroju, gdzie oddaliśmy stęsknionym rodzicom dzieci. Niestety, przez to uciekły mi wszystkie busy, ale dałam radę załatwić transport zastępczy.
Chciałam podzielić się czymś, co było dla mnie najlepsze na tym zimowisku, a mianowicie spotkania kadry. Są one podstawą funkcjonowania na takim wyjeździe - ustalamy plan działania, możemy doradzić się w sytuacjach problemowych, podzielić radościami, a także odpocząć pijąc kubek herbaty za kubkiem, bo w ciągu dnia czasem ciężko na chwilę takiej przyjemności. Wiadomo, że dzieci czasem są sprytniejsze od dorosłych i ustawiają budziki o różnych dziwnych porach. Dlatego najpierw czekaliśmy, aż dzieci zasną, później mieliśmy odprawę, a po niej, godzinkę na gry planszowe. Chyba lepiej tak wykorzystać czas, niż chodzić w kółko i sprawdzać, czy na pewno zasnęli :), a przecież tak też pilnowaliśmy - graliśmy w takim miejscu, że było słychać, gdyby jakiś pokój się otwierał. No i to taka chwila dla nas bez ciągłego "Proszę Pani" :)
Na tym zimowisku stawialiśmy na kreatywność, więc każdego dnia plan był w innej konwencji. Czasem dzieci nie rozumiały, że "Pij mleko, będziesz wielki" to śniadanie, a "Dalej dalej ręce Gadżeta" to warsztaty, ale ile było przy tym frajdy. Raz plan napisany był wierszem.
Już ostatnie zdanie na dziś, chciałam się pochwalić. Otrzymałam 90% dofinansowania na kurs języka migowego na III stopniu, jestem taka szczęśliwa! Oby tylko mój okropny plan na uczelni nie pokrywał się z terminami spotkań.

Zapomniałam dodać, z zimowiska wróciłam z ... przeziębieniem! Jest ciężko, ale chyba było warto :)
Gramy w mistakos :)

Na łyżwach

Niestety, na Rusinowej Polanie była mgła i sypał śnieg

Pupoloty!

Nie umiem przekręcić :P dyplom :)

Ze szczytu labiryntu widok na śnieżny zamek