sobota, 4 lipca 2015

Kajakiem do źródeł wiary

Dzisiejszy dzień był bardzo emocjonujący. Wprawdzie jeszcze nie ochłonęłam, ale może właśnie dzięki pisaniu dotrze do mnie, co dziś się wydarzyło. Jak już wspominałam w poprzednich postach, dziś odbył się spływ kajakowy. Była to pierwszorazowa inicjatywa MOSiRu i Diecezji Kieleckiej. I oby nie ostatnia!
Dzień rozpoczął się dosyć wcześnie, gdyż o 7:30 uczestnicy wyprawy stawili się na zbiórkę na parkingu przy Stadionie Korony w Kielcach. Tam też przeliczyliśmy, czy nikt nie zaspał, zapoznaliśmy się z zasadami bezpieczeństwa, a także otrzymaliśmy torby z niezbędnym na takie wyprawy wyposażeniem. Były  w nich napoje, pyszne bułki  z jagodami, a także foliowe woreczki na rzeczy, co by nikomu nie zamokły. Tak wyposażeni ruszyliśmy z modlitwą na ustach. Podczas jazdy byliśmy dzieleni na pary tak, by osoby mniej doświadczone płynęły z tymi bardziej. Tuż przed dotarciem na miejsce skręciliśmy zwiedzać Pałac Wielopolskich w Chrobrzu. Przewodnik opowiadał, że jeszcze kilka lat temu mieściła się tu szkoła, która obecnie znajduje się kilka metrów dalej. Podziwialiśmy skrywane tam unikatowe wystawy, dziwiliśmy się tym, że rzeczy zachowały się w tak dobrym stanie. Każdy uczestnik otrzymał Paszport Turystyczny, a w Chrobrzu mogliśmy wbić do niego pierwszą pieczątkę.

Niedaleko Pałacu, w tej samej miejscowości, rozpoczął się nasz spływ. Niektórzy byli przerażeni, inni pewni swoich sił, ale wszyscy nie mogli się doczekać, kiedy w końcu ruszą kajkiem po Nidzie. Miałam szczęście płynąć z ratownikiem, więc moje dotychczasowe obawy związane z nieumiejętnością pływania zniknęły. Zaczęło się spokojnie, ale później ks. Krzystof Banasik wraz z ks. biskupem Marianem Florczykiem tak szybko mknęli, że nikt nie mógł ich dogonić. No ale cóż się dziwić, w końcu to doświadczeni sportowcy. Woda miała różną głębokość, czasem wiosło nie sięgało dna, innym razem trzeba było pchać kajak, gdyż było tak płytko. Spływ trwał około pięciu godzin. Mogliśmy podczas niego podziwiam piękno świata, nadnidziańską przyrodę, a także doskonalić swoje umiejętności w wiosłowaniu. Okazało się, że nie jest to takie trudne! Chcociaż czasem myliłam stronę prawą z lewą, ale dopłynęłam na miejsce, tak jak i pozostali uczestnicy.
Na metę, która była w Wiślicy, dotarliśmy mokrzy (wiosła bardzo chlapią:), spaleni przez słońce (och, wyglądam jak Prosiaczek:), zmęczeni (w końcu trzeba się namachać wiosłami), ale szczęśliwi, że daliśmy radę pokonać taki dystans. Ktoś mówił, że trasa liczyła 17 km, ale chyba zapominał o tym, że nie płynęliśmy prosto, tylko przez liczne zakręty, co potęgowało odległość. Niestety, już nie daliśmy rady wstąpić do światyni w Wiślicy, gdyż odbywał się tam ślub. W autokarze, który odwoził nas z powrotem do Kielc, słychać było głosy radości i chęć powtórzenia takiej wyprawy. Warto dodać, że brali w niej udział ludzie w każdym wieku, nawet  w tym bardzo zaawansowanym.
Dzisiejszy post dedykuje naszemu wspaniałemu koordynatorowi, który nie mógł uczesniczyć z nami w spływie, a czytając to pewnie okropnie żałuje :) Bardzo się cieszę, że miałam możliwość wzięcia udziału w tym spływie. Gdyby nie to, że usłyszałam o nim będąc w Diecezjalnym Centrum Wolontariatu, zapewne nigdy nie miałabym okazji przeżyc takiego spływu. Wierzę, że organizatorzy nie zaprzestaną na tym zjeździe, ale zorganizują coś równie emocjonującego.
Może wkrótce będę miała więcej zdjęć:)

1 komentarz:

  1. Atrakcji nie brakowało; ) zaluje ze mnie nie bylo.następnym razem nie odpuszczę i plyniemy razem kajakiem..w koncu masz juz za soba dobre 5 h nauki wiosłowania.;)

    OdpowiedzUsuń

Witam! Zależy mi na uzyskaniu Twojej opinii. Tutaj możesz zostawić ślad po sobie. Jednak, ze względu na ilość spamerów, musisz zaczekać, aż zostanie on zatwierdzony przez administratora. Pozdrawiam serdecznie :)